Siateczka do podawania owoców: HIT czy KIT?

Siateczka do podawania owoców: HIT czy KIT?

W jednym z poprzednich wpisów dotyczących rozszerzania diety opowiedziałam Ci, jak moja córka zadławiła się ryżowymi wafelkami (klik!). Nie dodałam wtedy, że bałam się zadławienia już wcześniej, ponieważ gdy rozpoczynałyśmy podawanie posiłków stałych, córka nie miała jeszcze żadnych zębów (a wtedy ich posiadanie wydawało mi się ważne w kontekście posiłków stałych). Dowiedziałam się jednak, że istnieje odpowiedni przedmiot dla matek, które boją się zadławienia. Była to siateczka do podawania owoców i warzyw.

Dla tych, którzy jeszcze nie widzieli tego gadżetu – jest to mała, miękka siateczka z plastikowym uchwytem, który może trzymać dziecko lub rodzic. Do środka wkłada się twarde owoce i warzywa, np. kawałek jabłka, które boimy się podać dziecku po prostu do rączki.

Źródło: https://www.sosrodzice.pl/siateczka-do-karmienia/

Taka siateczka może i wygląda fajnie, ale ma kilka poważnych wad i dlatego nie warto jej kupować. Po pierwsze, nie da się jej dobrze domyć, a nawet gdyby się dało, to zużycie wody przy okazji jest koszmarnie duże. Po drugie, dzieci w kontakcie z taką siateczką zaczynają ją ssać. A w rozszerzaniu diety nie chodzi nam o to, żeby dzieci nadal pobierały kalorie, ssąc. Jednym z celów rozszerzania diety jest nauka gryzienia i żucia. Tymczasem kiedy podajemy twardsze produkty, które mają służyć do tej nauki, ale w formie do ssania, opóźniamy naukę bardziej dorosłego sposobu na żywienie. Po trzecie, przez tę uroczą siatkę maluchy nie poznają jedzenia. Nie widzą jak naprawdę wygląda jabłko, a jak banan. Coś biorą do buzi, coś trafia do brzucha, ale nie uczą się, na czym naprawdę polegają posiłki uzupełniające. A właśnie w trakcie pierwszego pół roku rozszerzania jest to kosmicznie ważne. Dlaczego? Bo kiedy dziecko zacznie chodzić, często w okolicach roczku lub zaraz po, nie będzie mieć czasu na siedzenie, delektowanie się, poznawanie smaków, kształtów, faktur. Będzie chciało chodzić i biegać, zamiast kwadransami przesiadywać w krzesełku do karmienia. Dlatego tak ważne jest wykorzystanie tego pierwszego okresu mniejszej mobilności (czyli czasu między 6 a 12 miesiącem życia dziecka). Po czwarte, popełniłam błąd, niepotrzebnie kupując kolejny plastik, którego na naszej planecie jest już za dużo.

Siateczka do podawania owoców i warzyw to tylko przykład, bo generalnie mój błąd polegał na kupowaniu różnych, niepotrzebnych akcesoriów do rozszerzania diety. Łyżeczek z zakręconym trzonkiem czy plastikowych widelców, które można było zastąpić tym, co już miałam w domu.

Co więc w zamian? Jak Ty możesz nie popełniać mojego błędu? Podzielę się dwoma najważniejszymi wskazówkami.

Po pierwsze, zajrzyj do kuchennych szuflad oraz szafek i zobacz, co tam masz. To, co może się przydać przy rozszerzaniu diety, to małe łyżeczki do herbaty czy widelczyki do ciasta. Małym widelczykiem z wąskimi zębami łatwiej nabijać jedzenie, niż takim dziecięcym – dużym i grubym. Nie obawiaj się metalowych sztućców dla dziecka – sztućce aktualnie dostępne na rynku są zrobione ze stali nierdzewnej. Nie wchodzą w reakcję z pożywieniem i nie zmieniają jego smaku. Możesz bezpiecznie podawać jedzenie dziecku normalnymi sztućcami lub dać mu je do samodzielnego korzystania. Nie musisz kupować plastikowych łyżeczek czy widelczyków.

Wskazówka numer dwa: jeśli myślałaś o siatce na warzywa czy owoce, bo obawiałaś się zadławienia, zdobądź wiedzę. Dowiedz się, jak podawać twarde owoce i warzywa, żeby zminimalizować ryzyko zadławienia. Przykładowo, nie chodzi o  to, żeby zamiast dawać kawałek jabłka w siateczce do owoców, dać dziecku ćwiartkę jabłka do rączki. Jabłko należy bowiem do listy pokarmów, którymi najłatwiej się zadławić. Zamiast tego, obierz całe jabłko i daj je dziecku do rąk. Będzie je sobie skrobać pierwszymi ząbkami lub dziąsłami i oddzielać bardzo małe kawałeczki. Nie chodzi więc o to, by zupełnie odrzucić niektóre pokarmy, lecz by przygotować je w bezpiecznej formie. Poza tym warto nauczyć się zasad pierwszej pomocy przy zadławieniu. Warto, żeby każdy opiekunów wiedział, jak się zachować w takiej sytuacji.

 

Jedna rzecz o bilansowaniu

Jedna rzecz o bilansowaniu

Czy pamiętasz, jak dużo badań krwi robi się kobiecie, kiedy jest w ciąży? Ciągle powtarza się pobieranie krwi brrr! Robi się to między innymi po to, żeby wykonać tzw. morfologię – ginekolodzy chcą szybko wykryć, czy u ciężarnej nie pojawiła się anemia z niedoboru żelaza. Ma to sens, ponieważ nieleczona anemia może poważnie zaszkodzić i kobiecie, i dziecku.

Jednak czy potem, po porodzie, ktoś zwrócił Ci uwagę na żelazo? Nie tylko na to, jak ważne jest żelazo dla kobiety w połogu, ale też na to, jak istotny to składnik w trakcie rozszerzania diety niemowląt? Mnie niestety nie. Mówiono, jak ważne są warzywa, owoce, kasze czy nawyk picia wody… Nawet w oficjalnych zaleceniach żywieniowych znalazłam tylko jedno zdanie: Należy podawać pokarmy zawierające żelazo – i na tym skończyło się podkreślanie tego, jak istotny to składnik. A szkoda, bo każdy z dietetyków, którego później poznałam, zwracał mi uwagę na żelazo w posiłkach uzupełniających.

Błędem, który popełniłam podczas rozszerzania diety, był brak świadomości tego, że w całej zabawie związanej z bilansowaniem diety niemowląt zdecydowanie najważniejszą rzeczą jest podawanie produktów bogatych w żelazo.

Dzieci rodzą się z zapasami żelaza, które wystarczają im na mniej więcej pierwsze sto osiemdziesiąt dni życia – pod warunkiem, że zdołały te zapasy zgromadzić w życiu płodowym. Wśród grup ryzyka rozwoju anemii z niedoboru żelaza, czyli wśród dzieci, które rodzą się ze zbyt małymi zapasami żelaza, wymienia się:

  • dzieci urodzone przedwcześnie (ponieważ zapasy żelaza gromadzą się pod koniec ciąży);
  • dzieci z niską masą urodzeniową;
  • dzieci matek, które w czasie ciąży miały niedobór żelaza lub cukrzycę;
  • dzieci, którym zbyt szybko przecięto pępowinę po urodzeniu.

Dzieci z grup ryzyka mogą otrzymać od lekarza zalecenie suplementowania żelaza nawet od pierwszych dni życia. 

U dzieci, które nie należą do grup ryzyka, z dnia na dzień zapasy żelaza robią się coraz mniejsze. W okolicach sto osiemdziesiątego dnia życia my – rodzice – wkraczamy z rozszerzaniem diety, unikając w ten sposób anemii z niedoboru żelaza. Oczywiście pod warunkiem, że nie popełniamy mojego błędu.

Jedna z najważniejszych zasad, dotyczących bilansowania posiłków w trakcie rozszerzania diety, to: w każdym posiłku i każdej przekąsce powinno znajdować się źródło żelaza. W każdej, nie tylko dwa razy dziennie. W każdej. Dlaczego to ważne? Dlatego, że w żywieniu dzieci istnieje podział odpowiedzialności. Oznacza to, że to opiekun decyduje czy, co i w jakiej formie poda dziecku do jedzenia, a dziecko decyduje, czy i co z tego zje. Jeśli źródła żelaza znajdują się w każdym z trzech czy pięciu serwowanych dziennie posiłków, to jest duża szansa, że dziecko dostarczy sobie żelaza przy okazji któregoś z nich. Jeśli podajesz żelazo w ramach tylko jednego posiłku – np. podwieczorku – wzrasta ryzyko, że dziecko danego dnia nie dostarczy sobie żelaza, bo akurat nie będzie miało ochoty na podwieczorek.

Oczywiście nie jest tak, że jeśli nasze dziecko przez tydzień nie będzie otrzymywało produktów bogatych w żelazo, to wystąpi u niego anemia. Na szczęście niedobory nie pojawiają się tak szybko. Sprawa jest jednak istotna, ponieważ anemia z niedoboru żelaza jest nie tylko zaburzeniem hematologicznym. Jej skutki są znacznie rozleglejsze i sięgają sfery poznawczej, społeczno-emocjonalnej i ruchowej, a także wpływają na regulację snu i czuwania. Dzieci z anemią z niedoboru żelaza śpią płycej i częściej się wybudzają. Więcej przeczytasz w tym artykule.

Gdzie znajdziemy żelazo? W produktach pochodzenia zwierzęcego występuje żelazo hemowe, które jest najlepiej przyswajane. Mowa głównie o mięsie, podrobach, rybach, w mniejszym stopniu – o jajach. W produktach roślinnych znajduje się żelazo niehemowe, które przyswaja się nieco gorzej. Nie oznacza to, że dziecko niejedzące mięsa (któremu mięso nie smakuje lub pochodzące z wegetariańskiej rodziny) będzie wymagało suplementacji żelaza. Zbilansowana dieta bezmięsna może zaspokajać zapotrzebowanie na żelazo. Pomocne jest podawanie produktów takich jak warzywa strączkowe, zielone warzywa, amarantus czy nasiona sezamu. Bardzo ważne jest podawanie źródeł żelaza w odpowiednim towarzystwie. Są bowiem substancje, które utrudniają jego wchłanianie i takie, które mu sprzyjają – jak np. witamina C. 

 

Czy przy rozszerzaniu diety potrzebujesz specjalnych PRZEPISÓW?

Czy przy rozszerzaniu diety potrzebujesz specjalnych PRZEPISÓW?

Cytując klasyka: Kiedy pytają mnie, gdzie znajdę listę, w jakiej kolejności należy proponować dziecku warzywa i owoce, odpowiadam: NIGDZIE. I to nie dlatego, że jestem złośliwa. Tylko dlatego, że takiej listy nie ma i nie będzie. Oczywiście listy z produktami, które można podawać w czasie rozszerzania diety, mogą być przydatne. Same umieściłyśmy taką listę w naszej książce „Rozszerzanie diety niemowląt”. Ale ta lista jest alfabetyczna i nie ma na niej żadnej ustalonej kolejności. Zachęcam Cię, żebyś zapomniała o takiej liście (i specjalnej kolejności) i zadała sobie pytanie: DLA KOGO GOTUJESZ?

Jednym z błędów, które popełniłam na samym początku rozszerzania diety, było gotowanie pod dziecko, a nie pod siebie. Dla dziecka, a nie dla rodziny. Na szczęście dość szybko się ogarnęłam – a Ty w ogóle nie musisz nawet wchodzić w tę ślepą uliczkę. Już wyjaśniam, dlaczego nie warto.

Dietę rozszerza się niemowlakowi z co najmniej kilku powodów. Po pierwsze, uzupełniamy dietę dziecka o energię, składniki mineralne i witaminy, bo jego potrzeby żywieniowe rosną i samo mleko ich nie zaspokoi. Nie dlatego, że z mlekiem dzieje się coś złego, tylko dlatego, że dziecko rośnie, rozwija się i te potrzeby rosną. Po drugie, dziecko ma się nauczyć żuć i gryźć. Po trzecie, ma poznać nowe smaki. A po czwarte – i tu przechodzimy do mojego błędu – niemowlę w trakcie rozszerzania diety ma rozpocząć włączanie się w rodzinną kuchnię. Ma poznawać smaki swojego domu i uczestniczyć w posiłkach z rodziną.

Co to oznacza w praktyce? To znaczy, że od samego początku rozszerzania diety możesz podawać maluchowi posiłki, które Ty jesz. Powinny być oczywiście dostosowane do umiejętności malucha i nie zawierać produktów, które są zakazane w diecie małych dzieci. Dla przykładu: odkładasz porcję zupy przed jej posoleniem albo porcję farszu do pierogów przed dodaniem do niego leśnych grzybów. Gotując jajka, wyjmujesz swoje chwilę wcześniej, bo lubisz jajko na miękko. Ale to dla dziecka gotujesz na twardo, żeby żółtko było ścięte. Nie dajesz całej surowej marchewki, ale ścierasz ją na tarce. Chodzi mi o tego typu drobne zmiany. Gotujesz dla Was, dostosowując posiłki, dokonując niewielkich zmian. Ale nie gotujesz osobno dla dziecka, a osobno dla siebie.

Dlaczego to takie ważne?

Ano dlatego, że nawet dla człowieka zaawansowanego kulinarnie codzienne przyrządzanie dwóch śniadań, dwóch drugich śniadań, dwóch obiadów, dwóch podwieczorków i dwóch kolacji jest wykańczające. Trwa długo i jest męczące na dłuższą metę. Co więcej, jeśli dziecko tego specjalnie przygotowanego dla niego  posiłku nie zje, możesz odczuwać ogromną frustrację: Jak to? Ja się tyle nastałam przy garach, a on nie je?! Kiedy jecie taki sam obiad, myślisz sobie: Trudno, więcej zostanie dla mnie 😉 Po trzecie, dziecko, któremu specjalnie się gotuje, nie uczy się smaków rodzinnych. A przecież kiedyś chyba przestaniesz gotować dwa obiady, prawda? Dlaczego by nie zrobić tego raczej wcześniej niż później? A po czwarte, niemowlęta mają wbudowany przez ewolucję program z talerza rodzica smakuje mi bardziej. Serio, matka natura urządziła to tak, żeby małe dzieci były dość ostrożne w jedzeniu rzeczy, których nie znają. Przecież mogłyby się nimi otruć. W związku z tym nierzadko sytuacja wygląda tak, że dziecko ma na talerzu coś specjalnego, ale sięga po jedzenie z talerza mamy lub taty. Bo skoro rodzic już je, to chyba wie co robi i jest pewny, że to nie jest trujące. Dlatego warto mieć na talerzu potrawy, po które dziecko może sięgnąć.

Jeszcze kilka lat temu nawet oficjalne zalecenia dotyczące rozszerzania diety opisane były w bardzo skomplikowany sposób. Można było nabrać przekonania, że rzeczywiście rozszerzanie diety to praca na cały etat. Teraz, zgodnie ze standardami żywienia z 2021 roku, wiemy już, że chodzi bardziej o podawanie produktów lokalnych i dostępnych sezonowo oraz wprowadzanie dziecka w nasze smaki i nasze zwyczaje, niż o gotowanie specjalnie dla dziecka. Nie musisz codziennie gotować zupy, którą wylewasz, bo Ty nie lubisz zup, ale słyszałaś, że dzieci muszą jeść zupy. Nie, nie muszą. Serio. Możesz im podać warzywa w inny sposób niż w zupie. Konsystencja owsianki Cię obrzydza? Nie rób jej. Podawaj dziecku na co dzień inne zboża. Owsianki spróbuje, gdy drugi rodzic akurat będzie ją robił sobie.

I tu jeszcze jedna uwaga. Rozszerzanie diety bywa baaardzo dobrą okazją do tego, by przyjrzeć się temu, co Ty jesz. Jak masz przekonać dziecko, że warto jeść warzywa, jeśli niemal nie ma ich w Waszym domu? Nie, frytki się nie liczą. Jeśli słuchasz mnie i myślisz sobie: Hej, jakie wprowadzanie do domowych smaków? Moim smakiem jest kebab i zamawiany chińczyk. A z warzyw to frytki i keczup (przecież to też pomidory)!, to przy okazji rozszerzania diety, możesz małymi krokami to zmieniać. Twoje zdrowie Ci za to podziękuje.

 

Presja przy rozszerzaniu diety

Presja przy rozszerzaniu diety

W rodzicielstwie jest tak, że czasem trudno pogodzić ze sobą niektóre ważne rzeczy. Jesteśmy ludźmi, a nie robotami, więc nasze dotychczasowe doświadczenia, pozyskane wiadomości, ale także cechy osobowości czy wręcz lęki wpływają na to, jakie decyzje podejmujemy.

Ja na przykład zawsze bałam się zadławienia, bo sama chyba mam jakieś problemy z budową jamy ustnej, prawdopodobnie skrócone wędzidełko języka, i sama bardzo często krztuszę się. 

Moje lęki plus informacje o tym, że nie należy zostawiać dziecka samego, kiedy je, bo może potrzebować pomocy sprawiły, że patrzyłam na moją córkę, kiedy jadła. Cały czas. Nieustannie. Prawie nie mrugałam, tak patrzyłam.

I to był błąd. Bo im bardziej patrzyłam, tym bardziej ona nie jadła. Trochę jak Kubuś Puchatek: Im bardziej Puchatek zaglądał do środka, tym bardziej Prosiaczka tam nie było. Dlaczego nie jadła? Tego mogę się tylko domyślać. Chyba nikt nie lubi, kiedy zagląda mu się w talerz. Podejrzewam, że czuła presję, bo tę presję czułam i ja. Zaczynałam się irytować, że nie je, że nie docenia, że ja dla niej gotuję, a to było dla mnie wyzwanie. 

Ta sytuacja zmieniła się jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki. Pewnego dnia nie usiadłam i nie patrzyłam na nią między podawaniem kolejnych porcji jedzenia – tutaj może warto dodać, że rozszerzałam dietę metodą klasyczną, czyli z karmieniem łyżeczką, a nie BLW. Tego dnia, zamiast siedzieć, odwróciłam się do blatu w kuchni i zaczęłam robić jedzenie dla siebie. Odwróciłam się ze swoim talerzem w stronę krzesełka, spojrzałam, a ona… jadła. Tak po prostu. Wystarczyło się odwrócić.

Oczywiście, to nie jest tak, że jeśli dziecko nie jest specjalnie chętne do próbowania nowych posiłków, to zawsze wystarczy tylko zostawić je samo z jedzeniem i zająć się swoimi sprawami. Przyczyn niejedzenia czy niepróbowania może być więcej. Ale jeśli wokół jedzenia zaczyna się robić presja, zaczynasz czuć irytację, to dalsze patrzenie na pewno nie pomoże.

Warto tu więc szukać jakiegoś złotego środka między koncentrowaniem się tylko na dziecku a niepatrzeniem na nie wcale – bo to też nie jest dobry pomysł. W końcu żeby zapewnić maluchowi bezpieczeństwo, dobrze jest przynajmniej co jakiś czas na niego zerkać. Pewnie się domyślasz, że moja przygoda z wafelkami, o której pisałam tutaj (KLIK!), niespecjalnie mi pomogła uspokoić się w temacie zadławień.

Jak więc to wypośrodkować? Polecam po prostu przygotowywać posiłki stałe dziecku wtedy, kiedy my też mamy w planach usiąść do jedzenia. Dawać mu śniadanie, kiedy Ty siadasz do śniadania, itd. I nawet jeśli nie chcesz rozszerzać diety metodą Bobas Lubi Wybór, więc będziesz karmić malucha łyżką, to i tak między podawaniem kolejnych łyżek, możesz jeść kęsy swojego jedzenia. W ten sposób jesz regularnie, a to dla wielu osób większa szansa na dobre samopoczucie w ciągu dnia. Po drugie, masz kontrolę nad tym, czy dziecko się nie krztusi lub nie dławi, ale jednocześnie nie obserwujesz go w natrętny sposób. Przerzucasz uwagę z dziecka na swój talerz i z powrotem. I co ważne, realizujesz jeden z podstawowych celów rozszerzania diety – włączasz dziecko do rodzinnego stołu. A między posiłkami na żądanie podajesz niemowlakowi mleko.

Chciałabym dodać na koniec jeszcze jedną ważną rzecz, gdy już jesteśmy przy karmieniu dziecka łyżeczką. Pamiętaj, że nawet jeśli korzystasz z metody klasycznej, miksując pokarmy i dając je dziecku na łyżeczce, to do 10. miesiąca życia Twoje dziecko powinno dostać kawałki jedzenia do rączki. Tak mówią oficjalne rekomendacje [2]. Chodzi o to, że dzieci najłatwiej uczą się gryzienia i żucia twardszych kawałków właśnie między 6. a 10. miesiącem życia. Jeśli zbyt długo będziesz polegać tylko na papkach, nauka gryzienia i żucia będzie trudniejsza, a dziecko dłużej będzie się krztusić i dławić.

 

Prezenty wspierające rozwój dziecka

Prezenty wspierające rozwój dziecka

Ten wpis to dzwonek alarmowy. Dźwięczy jak dzwonki przy saniach Świętego Mikołaja, bo Święta za pasem i za chwilę może być za późno. Na co? Na to, żeby książka „Czwarty trymestr” wraz z fantastycznymi dodatkami (pinami, bodziakiem i Karmiuszką) dotarła do Ciebie lub wybranej przez Ciebie osoby, zanim prezenty trafią pod choinkę!

Zamów książkę teraz. To ostatni moment, żeby wrzucić ją na sanie chłopa w czerwonym kubraczku. Zaraz odjedzie!

To nie wszystko. Jeśli wciąż szukasz prezentu dla dziecka, na ratunek spieszy do Ciebie fizjoterapeutka w relacji, terapeutka neurorozwojowa, SI, mgr Agnieszka Słoniowska – ekspertka Parentflixa, która stworzyła swoją własną listę wartościowych podarunków. Co pomoże maluchowi prawidłowo się rozwijać? 

 

Prezenty wspierające rozwój dziecka

Niedługo Święta Bożego Narodzenia – czas podarunków. Sklepy z produktami dla dzieci pękają w szwach. Chciałbym się im przyjrzeć się zabawkom przez pryzmat rozwoju sensoryczno-motorycznego dziecka i odpowiedzieć na pytania: które z nich okażą się skrojone na miarę potrzeb i możliwości malucha? Które mogą wesprzeć jednocześnie rodzica i dziecko?

 

0–4 miesiące

W pierwszych 4 miesiącach życia niemowlęcia, główną potrzebą i bodźcem stymulującym rozwój jest kontakt z rodzicem. To jednak czas, w którym maluszek uczy się nie tylko relacji, ale również świadomego poruszania rączkami, kontroli głowy i oczu, dlatego można się już posiłkować zabawkami.

Istnieje przekonanie, że to najlepszy czas na grzechotki i inne dość cienkie zabawki, które maluch będzie w stanie uchwycić rączką. Niestety aktywujemy nimi odruch  chwytny, który utrudnia rozwój świadomego otwierania i zamykania dłoni.

Co w takim razie możemy sprezentować takiemu maluszkowi? Najlepsze będą przedmioty okrągłe i stosunkowo duże, np. różnego rodzaju piłeczki, kostki, pluszaki itp. Motywowanie niemowlęcia do obejmowania przedmiotu obiema otwartymi dłońmi naraz wspiera rozwój osi symetrii ciała oraz umiejętności obuocznego skupienia wzroku na zabawce.

Jeśli będziemy wybierać urządzenia, na których wiesza się zabawki, to wystarczy jeśli będzie można zamocować jedną zabawkę nad pępkiem.

Wśród prezentów odpowiednich dla tego wieku, można znaleźć też takie, które choć są dedykowane rodzicom, to jednak mają niemały wpływ na rozwój dziecka. Takimi podarunkiem może być:

  • zamówienie asysty lub samodzielne poświęcenie czasu dla mamy, zarówno z powodów czysto technicznych (by pomóc fizycznie), jak również by zwyczajnie potowarzyszyć jej w tych długich dniach spędzanych sam na sam z małym dzieckiem;
  • zamówienie obiadów na kilka dni, by zmniejszyć ilość wyzwań, z którymi trzeba się zmierzyć na początku macierzyństwa;
  • chusta wraz z konsultacją doradcy chustonoszenia;
  • konsultacja z instruktorem masażu niemowlęcego;
  • fotel bujany;
  • dobra muzyka, audiobook, czy książka np: „Czwarty trymestr” Magdaleny Komsty.

Wszystkie powyższe prezenty mogą wpłynąć na jakość rodzicielstwa, a tym samym sprawić, że dziecko będzie miało szczęśliwych rodziców – najlepsze podwaliny dla prawidłowego rozwoju. Zaznaczę tylko, że doświadczenie mi pokazuje, iż rodzice raczej nie chcą być zaskakiwani takimi dobrodziejstwami, dlatego polecam najpierw zapytać o to, jak oni to widzą. Z pewnością, któreś z tych udogodnień będzie bliskie ich potrzebom i tylko wtedy zadziała rozwojowo na maluszka.

 

5–6 miesięcy

Od 5. miesiąca życia dzieciaczki intensywnie trenują przetaczanie i pełzanie, dlatego jako podarunek może się tu sprawdzić dobra mata piankowa np. w formie dywanu, zapewniająca bezpieczną przestrzeń do tych ćwiczeń. Jest to też czas intensywnego wzrostu ciekawości wzrokowej, słuchowej i dotykowej. Dzieci zaczynają drapać, pukać, kopać i nasłuchiwać efektów tego działania, dlatego to doskonała okazja by zaspokoić tę ciekawość poprzez książeczki z różnymi fakturami, klocki sensoryczne, instrumenty muzyczne typu bębenek czy grzechotki. 

Polecam jednak zachowanie zasady: im mniej zmysłów jest stymulowanych naraz, tym lepiej. Jak coś wydaje dźwięk, to nie musi drgać czy być bogate w faktury i kolory. Wiem, że większość dzieci dąży do tych najbardziej nafaszerowanych sensorycznie zabawek, jednak ich stosowanie często prowadzi do przeciążenia zmysłowego i związanych z tym trudności w zasypianiu i spaniu czy jedzeniu. Najcenniejsze są te chwile aktywności, w których współuczestniczy drugi człowiek. To one doskonale regulują napięcie u dziecka, w odróżnieniu od świecąco-grających gadżetów, z którymi niemowlę zostaje sam na sam.

 

6–12 miesięcy

Kiedy w drugim półroczu pojawia się zdolność do siadania, to otwiera się wachlarz nowych możliwości i potrzeb. Z jednej strony ogromna chęć ruchu – to może zaspokoić np. huśtawka czy hamak (polecam oba, jeśli tylko macie w domu na to przestrzeń), a z drugiej otwierają się nowe możliwości manipulacyjne, bo ręce nie służą już do podpierania. Wtedy dłonie są gotowe do korzystania z zabawek wykorzystujących skręcanie, wciskanie, przesuwanie, obracanie itp. Aby ułatwić Wam wybór przytoczę zasadę: minimum bodźców, maksimum sprawczości. Najlepiej więc jeśli dziecko będzie bawić się, poznając jeden rodzaj aktywności, a przedmiot będzie na tyle duży, by można było poruszać nim całymi dłońmi. Palce dopiero się uczą precyzji, a chodzi też o to, by na końcu było poczucie sukcesu – czyli zabawka na miarę możliwości brzdąca.

To jest też czas zabaw prowadzących do samodzielnego jedzenia, a największym obszarem ich realizacji jest kuchnia. Tak. Najlepszą zabawą dla pełzającego, czy czworakującego dziecka jest otwarta szafka z garnkami, pokrywkami, drewnianymi łyżkami, torebka ryżu, którą można rozsypać po podłodze czy wreszcie talerz z jedzeniem, dokładnie takim samym jak rodziców. Dlatego jeśli chcecie dać dziecku więcej radości i możliwości doświadczania, to przydałoby mu się dobre krzesło (twarde z regulowaną wysokością siedziska, podnóżka i blatu) oraz nietłukące się i nie za lekkie talerze oraz kubki. Bardzo mi odpowiadają bambusowe naczynia – są wystarczająco wytrzymałe, a ich waga sprawia, że układ proprioceptywny daje więcej informacji i dziecko dobrze czuje, co trzyma w ręce. To bardzo pomaga w nauce samodzielnego picia z otwartego kubka.

Przy okazji, jeśli wybieracie śliniaczek/fartuszek do karmienia, to również ma jak najmniej stymulować dziecko, więc proces zakładania powinien być niezauważalny, śliniak nie może szeleścić ani ograniczać ruchów, nie może też dotykać ciała bardziej niż codzienne ubranie… I te obwarowania sprawiają, że lepiej, żeby go nie było. Więc nie polecam śliniaków na prezent.

Małym miłośnikom kuchennych doświadczeń ogromną frajdę sprawi kitchen helper – bezpieczny podest, na którym dziecko może współuczestniczyć we wszystkim, co się dzieje na blacie kuchennym – od momentu, gdy zacznie stabilnie stać, trzymając się poręczy jedną ręką (druga jest potrzebna do pomocy rodzicowi 😉 ).

Wszelkie doświadczenia zdobywane w przyjaznej atmosferze, związane z obróbką jedzenia oraz jego podawaniem, mają pozytywny wpływ na rozszerzanie diety i gotowość do samodzielnego jedzenia.

 

Starszak

Drugi i trzeci rok życia, to już czas eksploracji większych przestrzeni, więc pojawiają się i możliwości i potrzeby wspinania się, wchodzenia, schodzenia, zrzucania i wrzucania. Pojawia się także chęć wspólnych zabaw ruchowych. Jako prezent dla rodziców polecam książkę pt „Siłowanki” L.J. Cohena – doskonałą encyklopedię zabaw ruchowych, a także nosidło ergonomiczne, które pozwoli na wypady w nieznane tereny.

Do dłuższych aktywności stolikowych dziecko dorasta dopiero około trzecich urodzin, kiedy już nasyci zmysł przedsionkowo-proprioceptywny odpowiednią ilością doświadczeń. Oprócz tego najlepszym sposobem regulacji napięcia u dziecka jest ruch, dlatego mamy tutaj ogromne zapotrzebowanie na sprzęty i urządzenia gimnastyczne, typu skoczki, huśtawki (już bez oparcia), drabinki, równoważnie, materace, przeróżne piłki – każda o innej fakturze, średnicy czy wadze stanowi zupełnie odmienny bodziec, a więc i inną zabawkę! Bardzo ciekawym sprzętem jest też worek sako, do którego można wskakiwać odbijając się z kanapy, a potem się z niego wygrzebywać (oczywiście pod okiem rodzica). No i naturalnie między drugim a czwartym rokiem życia frajdę sprawi konik/bujak, rowerek biegowy oraz hulajnoga, jednak z punktu widzenia rozwoju równowagi z tą ostatnią lepiej poczekać, aż maluch sprawnie będzie poruszać się na biegówce.

 

Dodatkowe uwagi

Mam nadzieję, że pomogłam Wam spojrzeć na zabawki i aktywności trochę inaczej, niż jest to przedstawiane w reklamach. Chciałam na koniec podzielić się z Wami jeszcze jedną rzeczą, która bardzo często jest przedmiotem mojej frustracji.

Większość informacji, że dany przedmiot jest atestowany czy polecany przez specjalistów, jakiś szpital, instytut, itp. – to tylko kwestia reklamy. Nie ma to nic wspólnego z korzyścią dla rozwoju dziecka. Nie sugerujcie się tym, proszę.

I ostatnia sprawa: na każdym etapie życia dziecka cudownym podarunkiem będą książki. Najpierw takie do czytania przez rodziców, by wsłuchiwać się w ich łagodny i spokojny głos, potem dotykowe, manipulacyjne, czy pop-up. A kiedy pod koniec pierwszego roku życia pojawi się gest wskazywania palcem, wtedy już można śledzić proste historie i wyszukiwać przedmioty z tła.

Najważniejszym zaś elementem dobrej książki, jak i każdej innej zabawki dla malucha, jest to, że jest ona dodatkiem do bliskiej dziecku dorosłej osoby.

MATERIAŁY PRZYGOTOWANE PRZEZ AGNIESZKĘ SŁONIOWSKĄ ZNAJDZIESZ W KLUBIE ONLINE DLA RODZICÓW PARENTFLIX.

Parentletter – newsletter dla świadomych rodziców. Zapisz się na listę i otrzymuj pełne wsparcia treści.