Jak odstawić butelkę w nocy?

Jak odstawić butelkę w nocy?

Mleko jest podstawą żywienia do końca 12 m.ż. [1]. Oznacza to, że niemowlęta młodsze niż roczne nadal mają być karmione mlekiem – i że niektóre potrzebują tych karmień także nocą. Ale co z butelką z mlekiem modyfikowanym po roczku?

Kiedy maluch karmiony mlekiem modyfikowanym kończy rok i nadal nocą pije z butelki, rodzicom czasem sugeruje się jej odstawienie. Z uwagi na skład mieszanki oraz samo ssanie smoczka rośnie bowiem ryzyko rozwoju próchnicy wczesnodziecięcej oraz wad zgryzu. 

Czy każdy roczniak jest gotowy na to, żeby całe swoje zapotrzebowanie kaloryczne realizować w ciągu dnia? Rzeczywistość pokazuje, że nie. Bez względu na to, jak bardzo różni „eksperci” próbowaliby upierać się, że „muszą i powinny”, dzieci są różne. I w różnym czasie dorastają do różnych etapów. 

Czy oznacza to, że musisz po prostu czekać, aż dziecko samodzielnie odda Ci butelkę? Niekoniecznie, zwłaszcza jeżeli ze względu na zdrowie malucha stomatolog, pediatra, logopeda lub inny specjalista rekomenduje odstawienie butelki ze smoczkiem. 

Dlatego przygotowałam dla Ciebie kilka strategii, które mogą pomóc pożegnać karmienia butelką, zwłaszcza nocą.

Od czego zacząć odstawianie butelki?

 

Stopniowo przestawiaj dziecko na korzystanie z innych naczyń.

Rób to najpierw w ciągu dnia, a potem także w nocy. Czy Twoje dziecko potrafi pić z kubka otwartego oraz z bidonu? Jeśli tak, żegnajcie kolejne butelki ze smoczkiem. Doskonalcie picie różnych napojów, także mleka, z kubka oraz bidonu w ciągu dnia (trzymaj butelki w sypialni i wyjaśnij, że w ciągu dnia pijemy z kubka – mleko nie musi być pite z butelki!). Z czasem rezygnuj z butelki wieczorem do snu i nocą. Na początku dziecko będzie wylewać więcej płynu. Karmienie będzie trwało też dłużej niż ze smoczkiem. Ale nie ma zmian bez zmian! Chodzi właśnie o to, żeby nocne picie było trochę trudniejsze i bardziej świadome niż to miało miejsce z butelką. Maluch budzi się i chce się napić? Musi usiąść i poradzić sobie z kubeczkiem. U wielu dzieci po kilku dniach od takiej zmiany liczba wybudzeń znacząco spada. Po prostu przestają pić na leżąco, w półśnie, bez większej kontroli nad ilością płynu.

 

Zmniejsz przepływ w smoczku. 

Jeśli nie ma wyraźnego wskazania od neurologopedy lub dziecko nie jest urodzone przedwcześnie, nie ma problemów z oddychaniem i krążeniem, dziecko odstawiające butelkę może przejść na  smoczek z możliwie najmniejszym przepływem. Mleko ma lecieć wolniej, co pozwala szybciej zorientować się, że mam już dosyć. Wiele dzieci po zmianie smoczka do butelki na mniejszy wypija zdecydowanie mniej mleka. Dzięki temu z czasem uczy się zjadać coraz większe porcje posiłków stałych w ciągu dnia, by uzupełnić brakujące kalorie.

 

Przyjrzyj się rozszerzaniu diety. 

Odstawienie nocnych karmień jest możliwe, jeśli proponujemy odpowiednią dla wieku liczbę posiłków stałych. Kluczem jest słowo PROPONUJEMY – odpowiedzialność jest tu podzielona, to znaczy, że my, jako rodzice, decydujemy jak często i co postawimy przed dzieckiem, a ono decyduje czy i ile zje.

Rezygnacja z nocnych karmień, gdy maluch  dostaje wyłącznie 3 posiłki stałe, będzie bardzo trudna. Podobnie ciężko będzie odstawić butelkę, jeśli dziecko nie umie gryźć i żuć, nie stymuluje jamy ustnej pokarmami o różnych konsystencjach, zwłaszcza twardymi, nie zna zbyt wielu innych niż słodki smaków. Dlatego, jeśli doświadczacie problemów z rozszerzaniem diety, diagnozujcie je i pracujcie nad nimi. Szkoda czasu na bycie przy nadziei „jak odstawi butlę, to zacznie jeść” (bo to nie musi być prawda).

WHO rekomenduje następujące podawanie posiłków uzupełniających:

  • 6-8 m.ż. – 2-3 posiłki;
  • 9-11 m.ż. – 3-4 posiłki + ew.1-2 przekąski (jeśli dziecko ma apetyt);
  • po 12 mż. – 3-4 posiłki + 1-2 przekąski [2].

 

Powoli zmniejszaj ilość mleka w butelce.

Wiele dzieci, zwłaszcza nocą, wypije tyle, ile rodzic da. Nie zauważy natomiast, że z 250 ml zrobiło się 230 ml, ani że po dwóch tygodniach jest już tylko połowa tego, co kiedyś.

 

Zmniejszaj ilość proszku.

Jeśli dziecko skończyło rok i ma prawidłowo rozszerzaną dietę, możesz bardzo powoli zacząć rozwadniać mieszankę. Zamiana od razu z mleka na wodę u wielu dzieci kończy się protestem. To wszak zupełnie inny smak! Ludzki mózg nie zauważa zmian bodźca tylko pod warunkiem, że są niewielkie. Dlatego nie skacz z mleka od razu na główkę, do wody, ale z 3 miarek przejdź na 2 i 3/4 miarki na kilka nocy, kilka dni później na 2,5 miarki itd. Ta strategia zajmuje trochę czasu, ale pozwala konsekwentnie zmniejszać liczbę przyjmowanych nocą kalorii (choć ilość płynu zostaje taka sama). 

Czasem rekomenduję rodzicom połączenie tych dwóch strategii – jednocześnie rozwadniamy mieszankę i zmniejszamy jej ilość.

 

Wzbogać rytuał.

Dołóż do rytuału wieczornego inne skojarzenia z zasypianiem niż butelka i karmienie. Możesz wykorzystać przytulankę (KLIK!), zapach, muzykę itp. Jest to szczególnie istotne, jeśli dziecko miało swobodny dostęp do butelki w łóżeczku i mogło ją traktować trochę jak przytulankę. Skoro ma się z nią pożegnać, dobrze zaproponować mu coś w zamian.

 

Zaciemnij sypialnię na 100%. 

Spanie w pokoju, który nie jest całkowicie zaciemniony, obniża poziom hormonu sytości czyli leptyny. Sprawia to, że zarówno nocą, jak i kolejnego dnia, czujemy silniejszy głód niż gdybyśmy spali w ciemnościach i jesteśmy bardziej podatni na rozwój otyłości [3]. 

 

Jeśli chcesz się ode mnie dowiedzieć więcej na temat rozwoju Twojego dziecka i pomóc lepiej mu spać, zapisz się na listę oczekujących do mojego klubu online dla świadomych rodziców – Parentflix.pl. Kolejna okazja, żeby dołączyć, już w październiku!

Parentletter – newsletter dla świadomych rodziców. Zapisz się na listę i otrzymuj pełne wsparcia treści.

Jak rozmawiać z małymi dziećmi o seksualności?

Jak rozmawiać z małymi dziećmi o seksualności?

 

Dlaczego rozmowy na temat seksualności są takie trudne? Bo takie są nasze wzorce, skojarzenia i doświadczenia z rozmowami na ten temat. W domu rodzinnym wielu z nas panowała zmowa milczenia, czasem słyszeliśmy coś mimochodem, ale raczej nic konkretnego. Mogła pojawić się TA rozmowa o dojrzewaniu – dziewczynki siadały z mamą, by posłuchać o pierwszej miesiączce, podpaskach i higienie, o “szanowaniu się” i uważaniu na chłopców, a chłopcy słuchali taty i jego opowieści o „zapylaniu”. Trudno odpowiedzieć, kto był bardziej skrępowany tą sytuacją.

Jak rozmawiać o seksualności z dziećmi? W pewnym momencie każdy rodzic staje przed tym wyzwaniem. Jedni wybiorą unikanie, obchodzenie na około. A inni będą szukać właściwych słów i porównań, bo jedne będą zbyt wulgarne, inne zbyt dziecinne i śmieszne. Wszyscy chcą dla dzieci jak najlepiej, ale brakuje im w zakresie rozmów o seksualności wiedzy i doświadczenia, jak to robić.

Jeśli jesteś jedną z osób, które zdecydowały się wziąć byka za rogi i wprowadzić temat seksualności na domowe salony, mam dla Ciebie kilka wskazówek od ekspertki – Tosi z WdŻ dla zaawansowanych.

Jak wprowadzić temat z najmłodszymi?

Seksualność jest tak szerokim pojęciem, że my o ten temat zahaczamy przy czynnościach codziennych już z noworodkiem. To, jak podchodzimy do jego ciała, jego granic, to jak zachowujemy się przy zmianie pieluchy i myciu oraz to, jak podchodzimy do karmienia to jest element edukacji seksualnej. Dziecko widzi, czy na kupę reagujemy grymasem obrzydzenia czy neutralnie. Czego innego uczy się, gdy pozwalamy mu skończyć posiłek, gdy już czuje, że jest najedzone, a czego innego, gdy nalegamy na kolejną i kolejną łyżeczkę. I powoli, krok po kroku, poznaje świat i siebie. Znajduje potem odpowiedź na pytania:

Kim jestem? Gdzie są granice mojego ja? Jakie są granice mojej autonomii, na co mam wpływ? Co myślę o swoim ciele i tym, co się z nim dzieje? Co mnie wyróżnia, a co łączy z innymi ludźmi?

Przychodzi moment, gdy świadomie zaczynamy mówić do dziecka, rozmawiać z nim o jego seksualności. Zazwyczaj dzieje się to przy odpieluchowaniu – bo trzeba jakoś ten proces nazwać, wytłumaczyć, skąd to siusiu, skąd kupa, dlaczego tak to działa, że nic się nie dzieje, a nagle trzeba pędzić na nocnik. I wtedy bardzo wyraźnie widać, co w naszych głowach siedzi w związku z tym tematem, jak ukształtowały nas rodzina, społeczeństwo i kultura. Słów nam brakuje, te znane nie przechodzą przez usta, a chodzi po prostu o części ciała, tak jak palec czy nos. Łatwiej nam przychodzi znaleźć ogólnie akceptowane i zrozumiałe słowa dla typowo chłopięcych części ciała, z typowo dziewczęcymi mamy jednak większy problem. A mówienie o siusiu i kupie to przecież dopiero preludium do rozmów o ciele, o dojrzewaniu, o seksie. Co tu ukrywać – w naszej kulturze słów nie brakuje, ale rzadko wydają się one odpowiednie w rozmowie z małymi dziećmi. To pokłosie wielu lat, gdy z dziećmi (a właściwie w ogóle!) się po prostu na ten temat nie rozmawiało, omijając go i spychając np. na szkołę.

 

Jak rozmawiać? Skorzystaj ze wskazówek ekspertki! 

Na ratunek przychodzi dziś Tosia – psycholożka szkolna i nauczycielka przedmiotu zwanego WdŻ, co oznacza: wychowanie do życia w rodzinie, a jednocześnie ekspertka IV edycji Parentflixa. Prowadzi w mediach społecznościowych profil „WdŻ dla zaawansowanych”, gdzie przekazuje rzetelną i inkluzywną wiedzę o edukacji seksualnej i wspiera rodziców w „trudnych” rozmowach z dziećmi i nastolatkami. Oto kilka wskazówek od Tosi:

1. Przejrzyj listę słów i zwrotów, którymi opisujesz części ciała i procesy w nim zachodzące. Poszukaj tych, które dla Ciebie są najbardziej komfortowe. Nie męcz się! Dziecko czuje, czy mówisz ze swobodą, czy się męczysz, co potem może wpłynąć na to, z jaką swobodą samo będzie myśleć i mówić o swoim ciele. Jeśli chcesz, możesz używać Waszych rodzinnych sformułowań na typowo dziewczęce i chłopięce zewnętrzne narządy płciowe.

2. Pamiętaj, że dziecko potrzebuje też słów, którymi dogada się ze światem, czyli poza Waszą rodziną. Takich, które zrozumie lekarz, nauczycielka. Możesz Waszego słowa używać zamiennie z tym, które jest zrozumiałe przez otoczenie. Dobrze jest zapoznać dziecko z medycznie poprawnymi sformułowaniami jak penis i srom, żeby nie było zbyt zaskoczone w szkole, gdy te słowa pojawią się na lekcjach przyrody i biologii.

3. Nabieraj praktyki. Nie uciekaj od tematu, nie owijaj w bawełnę. To będzie dla dziecka cenna lekcja akceptacji i oswojenia się z ciałem i jego procesami. Udając, że temat nie istnieje i obchodząc go szerokim łukiem, nie sprawimy, że zniknie. Wyślemy jednak komunikat: to jest coś, o czym się nie mówi, nie pyta się o to, to jest sfera za zamkniętymi drzwiami, o tym twoi rodzice nie chcą z tobą rozmawiać.

4. Może się okazać, że po jakimś czasie penis, siusiak, srom, cipka czy inne słowa, których użycie Cię krępowało, przestaną wzbudzać tyle emocji, bo się do nich przyzwyczaisz.

5. Obserwuj dziecko i zagaduj na różne tematy. Bądź zaciekawiona_y tym, czym się interesuje, o co pyta. Co myśli, gdy słyszy, że pani w przedszkolu będzie miała dziecko? Podążaj za nim, pamiętając, że uczy się siebie i swojej seksualności również na zakupach, podczas zabawy w rodzinę, podczas przytulania, jedzenia, powitania z ciocią, która koniecznie chce je pocałować.

6. Dobrym momentem na zahaczenie o temat seksualności jest czas zabawy. W zabawie dziecko pokazuje, jak widzi świat. Czy to świat, w którym ujawniają się już stereotypy? Jak dziecko widzi w tych zabawach rodzinę, pracę, jakie ujawniają się w nich role dla kobiety, dla mężczyzny. Czy dzieli zabawki, ubrania i aktywności na „dziewczyńskie” i „chłopackie”? Co się dzieje w książeczkach, które czytacie, w bajkach?

7. Gdy dziecko zada Ci pytanie, raczej nie odsyłaj do drugiego rodzica. Utarło się, że z dziewczynkami rozmawiają mamy, a z chłopcami tatowie, ale nie musi tak być. Jeśli jest taka możliwość, niech dziecko wybierze, z kim chce porozmawiać na dany temat. Warto, żeby miało wiedzę na temat różnych ciał, nie tylko takich jak jego. Warto, żeby miało przekonanie, że z każdym rodzicem może porozmawiać o wszystkich. Warto, żeby przećwiczyło, że można rozmawiać z osobą innej płci, także na tematy związane z seksualnością. Żyjemy razem, wchodzimy w relacje i to są wspólne sprawy, ich zrozumienie i zaakceptowanie pomaga te relacje budować, zacieśniać. Jeśli trafi na Ciebie z trudnym, niezbyt komfortowym pytaniem, powiedz, że temat jest bardzo ciekawy, przemyślisz go i wrócisz z nim do dziecka. I wracaj, zawsze wracaj!

8. Pokaż dziecku, że całe ciało jest ważne, całe warto poznać i zaakceptować, dbać o nie i nauczyć się rozpoznawać jego sygnały. Mów o granicach, o tym, że dziecko ma prawo wyrazić sprzeciw, gdy te granice są naruszane.

 

Jeśli chcesz poznać temat bardziej szczegółowo, zapraszam Cię do Parentflixa, gdzie Tosia prowadzi ścieżkę zatytułowaną „Seksualność dziecka”. Jak sama o sobie pisze, nie lubi bzdur, niedokładności i ma zasadę, że dzieciom należy przekazywać taką wiedzę, którą będziemy mogli rozwijać, a nie będziemy musieli odkręcać.

Ze ścieżki Tosi wyniesiesz praktyczną, podaną w przystępnej formie wiedzę na wiele tematów, w tym:

– jaka jest rola rodzica w edukacji seksualnej dziecka;
– co się dzieje w seksualności dziecka od urodzenia i później, również w wieku przedszkolnym;
– jak nazywać genitalia;
– jakie książki warto czytać w temacie seksualności i co można czytać niezgodnie z tekstem;
– co warto wiedzieć na temat osób LGBT+ zanim dziecko zacznie pytać;
– jak zapobiegać nadużyciom seksualnym i jak relacja może pomóc w trudnych momentach.

Jak przygotować się na trudne emocje po porodzie? Część  2

Jak przygotować się na trudne emocje po porodzie? Część 2

Jeśli jeszcze nie czytałaś pierwszej części wpisu o tym, jak przygotować się na trudne emocje po porodzie, to zapraszam Cię TUTAJ.

Trzy pierwsze kroki do zaopiekowania się sobą i przygotowania się na emocjonalne zawieruchy po porodzie omówiłam w zeszłym tygodniu. Przed Tobą krok czwarty i piąty.

Po czwarte: UWAŻNA PRZYJAŹŃ ZE SOBĄ SAMĄ

Dbanie o siebie pomoże Ci lepiej zadbać o dziecko. Uniwersalne strategie, które pomagają w regeneracji po porodzie i w radzeniu sobie z wyzwaniami rodzicielstwa, które mogę Ci w ciemno polecić to:

– czas na sen (czy coś, co sprawia, że odpoczywasz);

– spożywanie regularnych i zbilansowanych posiłków;

– aktywność fizyczna, najlepiej na świeżym powietrzu;

– kontakt ze wspierającym człowiekiem (takim, który nie podcina Ci skrzydeł, nie ocenia, nie dołuje).

Ale co to właściwie oznacza dla Ciebie? Na co realnie będziesz miała czas? Nie oszukujmy się, to nie będzie wizyta w siłowni pięć razy w tygodniu. To nie będą długie wieczorne spotkania przy kawie z przyjaciółkami w ulubionej knajpie. To nie będzie przygotowywany z namaszczeniem obiad z dwóch dań. Ale COŚ możesz dla siebie zrobić, by zadbać o siebie jak o najlepszą przyjaciółkę. Pomyśl o tym, co u Ciebie się sprawdzi, na co masz zasoby (w tym również finansowe). Pomyśl o tym, co faktycznie sprawia Ci radość, ale także zastanów się, co Cię dołuje i odbiera Ci siły.

Jeśli wiesz, że jesteś wrażliwą sensorycznie osobą, która nie lubi głośnych dźwięków, może zaopatrzysz się w zatyczki do uszu? Może uda Ci się zorganizować dzień tak, by mieć pół godziny dla siebie w ciszy, gdy już poczujesz, że tych bodźców wynikających z kontaktu z dzieckiem będzie za dużo. 

Jeśli poznasz siebie dobrze, zidentyfikujesz to, co Cię osłabia – czy brak snu, czy nadmiar bodźców, czy może głód – to o te potrzeby będziesz mogła zadbać w pierwszej kolejności. Dobrze zrobić to zawczasu, ustalając np. że przez pierwsze dwa tygodnie po porodzie będziesz zamawiać obiady z dowozem, a między nimi ratować się zdrowymi produktami, które nie wymagają przetwarzania. Może ustalisz, że po południu partner_ka przejmie od Ciebie dziecko, bo wtedy prawdopodobnie Twoje zasoby będą bliskie wyczerpania.

A może połączysz się na wideo z koleżankami, żeby poplotkować o wszystkim i o niczym, zastrzegając sobie, że ŻADNYCH ROZMÓW O DZIECKU. Lub wręcz przeciwnie: zadzwonisz, żeby się wyżalić, wypłakać, wykrzyczeć  – wszystko, co dla Ciebie działa i sprzyja powrotowi do zdrowia jest mile widziane!

Zastanów się więc, co dodaje Ci sił? Jakie są Twoje mocne strony – może jesteś osobą o niższym, niż statystyczne zapotrzebowaniu na sen? Uczciwie sobie powiedz, co sprawia, że funkcjonujesz źle. Taka szczerość ze sobą samą zadziała ochronnie na przyszłość – będziesz wiedziała, po co możesz sięgnąć, gdy pojawią się oznaki nadchodzącej katastrofy emocjonalnej. Jak przyjaciółka, która nie ocenia, nie krytykuje, pomyśl, co możesz sobie dać, być przeciwdziałać trudnościom, które się pojawią.

 

Po piąte: WIOSKA

Wypoczynek, regularne i zbilansowane posiłki, czas dla siebie, ruch na świeżym powietrzu to ważne nawyki, które pozwalają cieszyć się zdrowiem i dobrym samopoczuciem. No pięknie, myślisz sobie, ale jak ja mam się tym wszystkim zająć, kiedy 24/7 zajmuję się dzieckiem i na nic innego nie starczy mi energii?

Odpowiedź leży w Twoich relacjach z innymi ludźmi. Pomyśl o tych osobach, które mogą Ci pomóc, sprawdź wszystkie dostępne możliwości.

Zbuduj sieć wsparcia i zaplanuj, co i komu możesz powierzyć. Kiedyś kobieta zapoznawała się z obsługą niemowlaka długo, zanim sama została mamą, a po porodzie mogła liczyć na całą armię krewnych, którym mogła w trudnej chwili powiedzieć: „Potrzymaj mi dziecko!”

Ta sytuacja miała swoje plusy i minusy, jednak zdecydowanie wspierała świeżo upieczone matki w dochodzeniu do siebie.

Teraz coraz częściej żyjemy daleko od bliskich. Bywa że z mamy z nimi  trudne relacje i nie chcemy ich prosić o wsparcie. Warto jednak pamiętać o tym, że życie w odosobnienu nie jest dla człowieka naturalne – ludzie zawsze żyli w „stadach”, otrzymując ogrom wsparcia od rodziny, od „wioski”.  Pomyśl o swojej sytuacji i o tym, że samodzielność jest naprawdę wspaniałą cechą, jednak nie zawsze bycie Zosią Samosią służy Tobie i Twojemu dobrostanowi.

Zaplanuj, do kogo możesz się zwrócić, gdy będzie naprawdę ciężko, albo zanim przekroczysz jakąś granicę? Jak podzielić się obowiązkami z osobą partnerską? Kogo i kiedy będziesz mogła poprosić o wsparcie? Z kim będziesz mogła popłakać, z kim ponarzekać, z kim się pośmiać i porozmawiać? Kto Cię uratuje, gdy już będziesz miała wszystkiego dosyć? Kto Cię będzie wspierać, nie oceniając i nie prawiąc morałów?

Spróbuj porozmawiać z tymi osobami, powiedzieć im, kim dla Ciebie są i jak ważne jest dla Ciebie ich wsparcie. Pomyślcie razem, co możecie zrobić i co te osoby są gotowe dla Ciebie zrobić.

Możesz też zawczasu znaleźć działające w okolicy lub online grupy wsparcia – dla kobiet w ciąży, dla rodziców, dla mam zmagającymi się z trudnymi emocjami. Możesz pozbierać kontakty do specjalistów_ek psychologów, terapeutów, psychiatrów, którzy specjalizują się w temacie macierzyństwa.

Zrób sobie listę miejsc, gdzie zamówisz zbilansowany posiłek, usługę sprzątającą, a może kontakt do polecanej niani, do której będziesz mogła się odezwać, gdy nie będziesz miała już innego sposobu, by o siebie i swoje potrzeby zadbać?.

Taka sieć kontaktów zostanie z Tobą na lata – bo jako rodzic możesz potrzebować wsparcia na każdym etapie, nie tylko, gdy masz w domu malucha, nie tylko, gdy zmagasz się z depresją i wyczerpaniem.  

 

Artykuł powstał na podstawie rozmowy Magdaleny Komsty z Joanną Frejus, ekspertką IV edycji Parentflixa

Mgr Joanna Frejus jest psychololożką i psychoterapetką w trakcie szkolenia poznawczo-behawioralnego. Tworzy profil o zdrowiu psychicznym w macierzyństwie @omatkodepresja, nagrywa podcast Radio Czułość, prowadzi Fundację Czułość. Wspiera kobiety w powrocie do równowagi, w budowaniu poczucia bezpieczeństwa i odporności psychicznej. Pomaga w nauce uważności, akceptacji i czułości, szczególnie tej dla siebie.

 

Jak to jest być Panem Nianią? Wywiad Karli Orban z Damianem Maciejewskim

Jak to jest być Panem Nianią? Wywiad Karli Orban z Damianem Maciejewskim

Zawód niani jest jednym z najbardziej sfeminizowanych. Czy to jednak oznacza, że mężczyźni nie są zainteresowani pracą opiekunów? Jak wygląda w praktyce poszukiwanie pracy jako niania? Z jakimi wyzwaniami praca niani się wiąże i co można zrobić, by panów w opiece pracowało więcej? Odpowiedzi na te i wiele innych pytań znajdziesz w rozmowie psychologa Karli Orban, autorki książki „Żłobek, babcia, niania czy ja sama?” i Pana Niania, czyli Damiana Maciejewskiego, jednego z najbardziej znanych opiekunów dziecięcych w Polsce.

Karla Orban: Jaka była Twoja droga do pracy z dziećmi? Skąd pomysł, żeby pracować jako Pan Niania?

Damian Maciejewski, Pan Niania: Być może to, co teraz powiem zabrzmi trywialnie, ale – cytując klasyka polskiej kinematografii komediowej, a dokładniej fragment sceny z kultowego filmu „Chłopaki nie płaczą”, pomijając przy tym, jak ważne było to pytanie (śmiech) – zapytałem się siebie, co chcę w życiu robić, a potem zacząłem to robić. 😉

A tak na poważnie, nie należę do osób, które mają szczęście. Moje życie nigdy nie było „usłane różami”. Przejście z etapu wczesnego nastolatka, bardzo wrażliwego, od razu na głęboką wodę dorosłości, gdzie mimo że jestem pracowity i dokładny, wszystko szło mi jak po grudzie i nie opuszczał mnie pech, nie ma co ukrywać „przygniotło mnie”. Przyznaję się, nie byłem na to psychicznie gotowy. Odcisnęło to na mojej psychice jakieś piętno, towarzyszyły mi niepewność, lęki i strach. Potrzebowałem pomocy, w pełni świadom swojego stanu psychicznego. Nawet o to prosiłem! Zamiast tego niestety dostawałem „słowa wsparcia” typu: „pewnie jesteś leniem”, „pracować ci się nie chce”, „jesteś do niczego”, „nigdy nic w życiu nie osiągniesz”, „jesteś debilem”, „nigdy nie będziesz miał pieniędzy”, „do niczego się nie nadajesz” i wiele, wiele innych.

Jako dziecko i nastolatek chciałem być piosenkarzem, sportowcem lub artystą kabaretowym. Przez swoją nieśmiałość i brak pewności siebie, byłem jednak ciągle tym „gościem, co stoi z boku”. Miewałem też dziwne momenty w swoim życiu kiedy ze skrytego, zamkniętego chłopaka stawałem się nagle „duszą towarzystwa”, najbardziej rozbawionym i zabawnym chłopakiem, tylko po to, by za chwilę „zgasnąć” w codzienności pośród czterech ścian, płakać, mieć myśli samobójcze. W tamtym czasie byłem parę razy na wizytach u psychologa. Nie było mnie stać na stałą terapię, wiem jedynie, że wstępnie miałem postawioną diagnozę nerwicy lękowej i depresji. Można by zapytać: po co nam to wszystko opowiadasz…? Co to ma wspólnego z twoją drogą do bycia nianią, Panem Nianią…? Bardzo dużo! Te wszystkie sytuacje ukształtowały to kim jestem dzisiaj. Sam czasami się dziwię, że po takich perypetiach nie wyrosłem na „zbira”, tylko na jeszcze bardziej wrażliwego gościa.

KO: Czy zawsze pracowałeś z dziećmi?

DM: Nie, miałem po drodze całkiem sporo prac. Robiłem naprawdę różne rzeczy i wykonywałem wszelakie zawody, które nie miały nic wspólnego z dziećmi. Co dokładnie? Może to i jeszcze wiele „smaczków” zostawię na później, może na swoją książkę? (śmiech)

Czy byłem zadowolony z tego gdzie i jak pracowałem…? Stanowczo nie, wręcz odwrotnie – dobijało mnie to psychicznie jeszcze bardziej. Co do dzieci, odkąd pamiętam, uwielbiałem je, odnajdywałem się w tym jak ryba w wodzie. Znam dobrze swoje serce, wrażliwość i muszę szczerze przyznać, że czasami naprawdę mam wrażenie, że jest to moja życiowa zmora, ponieważ wiele rzeczy bardzo mocno przeżywam, niektóre nawet przez kilka, kilkanaście lat. Czasami ma to swoje plusy. Podejrzewam, że dzięki temu moja wyobraźnia i empatia nie znają granic, a to, co myślę, pozwala mi czasami bezszelestnie te dzieci rozumieć. Znaleźć z nimi wspólny język czy – jak w przypadku niemowląt – dać to ciepło, którego każdy z nas potrzebuje. Szczególnie ten mały człowiek, który, choć czasami wygląda jakby chciał nam coś powiedzieć, to niestety pozostaje mu dać nam znak swoim płaczem, uśmiechem, gaworzeniem czy ruchami ciała.

KO: Wróćmy do szukania własnej drogi. Co było dalej?

DM: Mijały dni, miesiące, lata… Zdawałem sobie sprawę, że nie spełnię większości swoich marzeń, ponieważ nie miałem takich możliwości, znajomości, pieniędzy, by robić to, co kocham. Zastanawiałem się więc, co mogę robić, żeby być zadowolonym. I wtedy stała się rzecz przyziemna. Pewnego dnia przyszła do nas koleżanka, studentka zaoczna i powiedziała, że w tygodniu dorabia jako niania. Tak jej słuchałem i słuchałem, oczy mi się zaświeciły i od razu pomyślałem, że przecież właśnie to mogłoby być pracą, którą mógłbym wykonywać z „sercem na dłoni”. Mógłbym normalnie pracować, robić coś co lubię, a tego przecież właśnie tyle czasu szukałem. Nie musieć iść do pracy i patrzeć na nią tylko i wyłącznie przez aspekt finansowy, a po prostu robić coś, w czym mogę się jakkolwiek spełniać. Długo nie zwlekając, spytałem się jej, jak zaczęła, gdzie poszukać klientów itd. Przyjęła to ze śmiechem myśląc, że pewnie sobie żartuję. Nikt nie wziął tego na poważnie. Ale ja uparcie mówiłem, że jeszcze zobaczą, że się przygotuję. Doświadczenie już jakieś mam, może jeszcze nie za wielkie i nie stricte jako niania, ale podszkolę się, nabiorę doświadczenia. Przemyślę, jak się zareklamować.

Wiedziałem, że będzie mi jako mężczyźnie znacznie trudniej, aniżeli kobiecie. W dodatku w głowie pojawiały się co i rusz niewspierające myśli, jak to przyjmą ludzie, czy zostanę wyśmiany, czy ktokolwiek mi zaufa i powierzy swoje dziecko mojej opiece…? Wiedziałem jednak, że jak nie wyjdę poza strefę komfortu, to w moim życiu nigdy nic się nie zmieni. Wątpliwości było co niemiara… A jednocześnie opieka nad dziećmi miała w sobie to „coś”. Coś, co sprawiało, że SIĘ CHCIAŁO. Co było potem, to już temat na książkę (śmiech). Ale działo się i nieustannie się dzieje, cały czas, na szczęście, w dobrą stronę . Jest o czym opowiadać. A ja staram się wciąż przełamywać stereotypy, przechodzić stopniowo poziom wyżej, rozwijać się i być codziennie lepszą wersją siebie z dnia poprzedniego.

KO: Trudno normalizować rolę opiekuna dziecięcego, gdy w Polsce niewielu mężczyzn decyduje się na urlop macierzyński i/lub wychowawczy. Jak myślisz, dlaczego?

DM: Myślę, że jako społeczeństwo patrzymy na te kwestie zbyt stereotypowo, choć i tak ostatnimi czasy możemy zauważyć trend zwyżkowy. I mężczyźni zaczynają patrzeć inaczej na kwestie rodzicielstwa, ojcostwa, aniżeli, powiedzmy, jeszcze 20-30 lat temu. To się powoli zmienia. Uważam, że to też nie jest dobre, żeby teraz świat się przewrócił do góry nogami, bo być może większość facetów nie jest na to po prostu gotowa, za co nikt nie powinien nikogo ganić. Pozwólmy, by mogło się to rozwinąć spokojnie, swoim tempem.

Mężczyźni powinni spojrzeć na ten temat także z innej perspektywy. To nie jest tak, że jak będziesz zajmować się dzieckiem, a twoja kobieta będzie pracować, to nie będziesz już mężczyzną. Po pierwsze, dużo zależy od uwarunkowań psychologicznych. Nie zawsze jest tak, że kobieta jest bardziej gotowa na opiekę nad dziećmi niż facet. Depresja poporodowa, połóg, zaburzenia hormonalne, miesiączki to tylko kilka z niewielu czynników mogących wpływać na nie zawsze pełną zdolność do pełnienia opieki nad dzieckiem.

Po drugie, pomijając już aspekty czysto psychologiczne, czasami bywa tak, że to kobieta ma lepiej płatną pracę i dla dobra rodziny rzeczywiście opłaca się to, żeby to jednak mężczyzna został w domu z dzieckiem. Jeszcze raz jednak powtórzę, że to nie powinno być dla żadnego mężczyzny jakkolwiek uwłaczające. Szukając zalet z męskiej perspektywy dodam z własnego doświadczenia, że wiele kobiet postrzega troskliwych, opiekujących się dzieckiem mężczyzn jako bardzo męskich (śmiech).

Dochodzi nam również karmienie piersią… Dlatego właśnie jest to temat rzeka i nie możemy patrzeć na każdy przypadek zero-jedynkowo. O tym wszystkim powinny zadecydować rozum i serce, do spółki. Obydwoje rodziców – w końcu kto, jak nie mama i tata, mają wiedzieć, co będzie najlepsza opcją w ich sytuacji.

KO: Wróćmy do Ciebie. Jakie są najczęstsze reakcje rodziców na Twoje ogłoszenie?

Damian: Dobre pytanie 🙂 Pozwól jednak, że rozwinę swoją wypowiedź nieco szerzej. Tak, zgadza się, jestem jednym z nielicznych mężczyzn w świecie niań, co tu dużo kryć, czuję to zresztą (śmiech). Szczerze mówiąc, po prawie 5 latach pracy w tym zawodzie, jest to dla mnie już sprawą naturalną, we mnie osobiście niewzbudzającą większych emocji. Na co dzień wręcz zapominam o tym, że wykonuję taki sfeminizowany zawód. Bardziej przypominają mi o tym klienci czy ludzie, którzy mnie obserwują w mediach czy na moich kanałach w mediach społecznościowych. Stykam się z różnymi reakcjami, pojawia się cały wachlarz emocji: od hejtu i nienawiści po uwielbienie i zachwyt. Przepraszam, właściwie odpowiedziałem na to pytanie całkowicie naokoło (śmiech).

Wracając do Twojego pytania, ostatnimi czasy reakcje rodziców są naprawdę pozytywne. Dostaję od nich duży kredyt zaufania, wierzą w moje kompetencje, zaangażowanie, doświadczenie. W to, że można na mnie polegać. Nie pozostaje mi w tej sytuacji nic innego, jak tylko w ramach wdzięczności pokazać, w pewnym sensie udowodnić, że się nie mylą.

Oczywiście istnieje też grupa rodziców, którzy podchodzą do mnie z dużą dozą niepewności. Zastanawiają się, czy na pewno dobrze robią, wybierając mnie na opiekuna do swojego dziecka. W tej grupie zdarzają się klienci, których z przymrużeniem oka moglibyśmy nazwać „klientami marnotrawnymi”. Kontaktują się ze mną, wydaje się, że wszystko dobrze się zapowiada, lecz z niewyjaśnionych przyczyn nie zatrudniają mnie. Zaczynają korzystać z usług innej niani, a po różnych incydentach wracają do mnie jak bumerang z zapytaniem, czy bym jednak do nich nie przyszedł. W takiej sytuacji nie myślę nad tym wtedy za długo, uśmiecham się, nie unoszę się w żadnym wypadku dumą, nie jestem opryskliwy. Staram się pomóc najlepiej, jak potrafię. Taka jest w końcu moja rola: zapewnić najlepszą opiekę dla danego dziecka.

Ostatnia grupa to tzw. hejterzy. Ludzie, którzy mnie obrażają, m.in. wyzywając od pedofili, chorych, podejrzanych typków. Są tacy, co piszą, że w życiu by nie zostawili swojego dziecka z facetem. Tak naprawdę, gdybym bardziej sięgnął pamięcią, przykładów hejtu znalazłbym całkiem sporo. Jest to straszne, ale nikt nie mówił, że będzie łatwo. Muszę nieraz takie przytyki przyjmować „na klatę”, nie wchodzić z takimi osobami w dyskusję i robić dalej swoje.

KO: Nawet sobie nie wyobrażam, jak się z tym czujesz.

DM: Niektórzy piszą, żebym wziął się za „normalną” pracę, nie wiedząc, że prawdopodobnie pracuję „normalniej” od wielu osób. Prowadzę legalną, zarejestrowaną działalność gospodarczą, pracuję nawet po kilkanaście godzin dziennie, gdy jest taka potrzeba. Mam przy tym kasę fiskalną i terminale płatnicze. Staram się po prostu jakoś przetrwać finansowo, mimo że mam naprawdę mało kolorową sytuację i żeby mieć „na chleb”, muszę się ostro nagimnastykować. Gdyby nie szansa zarabiania z dnia na dzień, nieraz nie miałbym co do garnka włożyć.

Mimo że ciężko się czyta takie hejterskie ataki, staram się być w tym wszystkim „twardy”. Jestem zdania, że to nie ich słowa definiują, kim jestem. Robię to ja sam, a za mną przemawia to, jak działam, co sobą reprezentuję. Skłamałbym jednak gdybym powiedział, że zupełnie mnie to nie rusza. Potrafi to gdzieś „siąść” na głowę. Miałem przez to nieraz momenty zwątpienia, smutku czy załamania. Może zabrzmi to zbyt górnolotnie, ale mimo wszystkich złych chwil, jestem dumny, że mogę być opiekunem dziecięcym. że mogę codziennie spędzać czas z darami jakimi są dzieci. Dzielić się ciepłem z tymi małymi serduszkami i być może zmieniać ten świat na lepszy, ukazując mężczyznę trochę w innym świetle.

KO: No tak, w końcu wśród niektórych rodziców panuje przekonanie, że kobiety są bardziej „naturalne” i opiekuńcze w roli niani. Czy musiałeś kiedyś przekonywać, że poradzisz sobie z usypianiem czy uspokajaniem malucha?

DM: Pół żartem, pół serio, ja po prostu posiadam w sobie całkiem duży pierwiastek kobiecy (śmiech), naturalność i opiekuńczość są po prostu we mnie, nie musiałem nigdy tego w sobie jakoś specjalnie odkrywać. Aczkolwiek, wracając do twojego pytania: tak, musiałem, bardzo często, szczególnie na początku, gdy dopiero zaczynałem zajmować się opieką nad dziećmi. Patrzenie na ręce, obce domy i presja, że ma być „ideolo” – nie była to dla mnie łatwa sytuacja, często wręcz deprymująca. Czułem się z tym źle, zarazem rozumiejąc obiekcje rodziców. Brałem pod uwagę taką opcję, że na początku swojej drogi, jako facet będę często testowany i obserwowany… i tak właśnie było. W miarę upływu czasu przechodziło to jednak, kroczek po kroczku, w coraz większe zaufanie względem mojej osoby. Stawiałem się na miejscu rodziców. Wyobrażałem sobie, z jakim stresem i niepewnością muszą się mierzyć. Serio ich rozumiałem. Wiesz jak to jest: punkt widzenia zależy od punktu siedzenia. Musimy pamiętać, że rodzice pod moją opiekę oddają to, co mają najcenniejsze: swoje dziecko. To nie jest zabawa, to jest poważna sprawa. To żywy, często bardzo mały, a niekiedy dopiero co urodzony, mały człowiek. Tu nie ma miejsca na błędy, dziecko ma być ze mną w 100 % bezpiecznie, zadbane i odpowiednio zaopiekowane. Podsumowując, wiele razy musiałem udowadniać, że poradzę sobie z usypianiem czy uspokajaniem dziecka. Na szczęście doszedłem do takiego etapu, że nic nie muszę nikomu udowadniać. Czyli chyba zdałem ten egzamin (śmiech)… choć czasami sam się na tym łapię, że próbuję od samego początku w relacji z nową rodziną pokazać, że nieprzypadkowo opiekuję się dziećmi i potrafię to dobrze robić.

KO: Masz już duże doświadczenie w tej pracy, prawda?

DM: Pod swoimi „skrzydłami” miałem już naprawdę sporą liczbę dzieci, a większość rodziców sama się do mnie zgłasza, czytają opinie, obserwują mnie w mediach społecznościowych lub trafiają do mnie z polecenia. Często to idzie „lawinowo”. Klienci są zadowoleni, polecają mnie następnym, ci kolejnym i w efekcie okazuje się że „obsługuję” czyjąś bliższą i dalszą rodzinę, przyjaciół i znajomych. Ja również nie siedzę z założonymi rękami i staram się być aktywny na „nianiowym” rynku pracy, wychodzić poza swoją strefę komfortu i sam szukać kolejnych klientów.

KO: W tym co mówisz słychać, że to nie jest dla Ciebie dorywcza praca. Jak intensywnie pracujesz?

DM: Może teraz niektórzy się zdziwią, ale są nawet takie dni, kiedy jestem w 2-3 różnych domach. Można wyobrazić sobie zatem, jak to wygląda. Szybko, w ciągu godziny, jadąc od jednej do drugiej rodziny, muszę się przestawić, „nabrać świeżości” i przygotować psychicznie na zmianę otoczenia. Choć uśmiech i poczucie humoru towarzyszy mi na co dzień, to czasami nie jest łatwo być uśmiechniętym, pełnym radości. Tak wygląda tego typu praca od „kuchni”. Swoje wszelkie problemy musisz zostawić za drzwiami. Ciekawostką jest, że teoretycznie taki tryb pracy powinien dawać mi mnóstwo pewności siebie, a ja jednak wciąż potrafię się zestresować. Mam w sobie dużo pokory i szacunku do pracy, którą wykonuję. Myślę, że jest to dobre podejście, dzięki czemu, po kilku latach pracy jako opiekun dziecięcy, wciąż potrafię czerpać z tej pracy radość i doceniać setki chwil z podopiecznymi, przy czym wciąż się uczyć, zdobywać nowe doświadczenie.

KO: No właśnie, porozmawiajmy o dzieciach. Jakie są ich reakcje?

DM: Myślę, że to zależy od wieku. Zacznę od tego, że w tej chwili często opiekuję się najmłodszymi, czyli niemowlętami. W takich sytuacjach ciężko mówić o różnych reakcjach. Gdy pojawiam się tak wcześnie w ich życiu, traktują mnie jak osobę z bliskiej rodziny. Wtedy to, jak w przyszłości dane dziecko będzie na mnie reagować, pozostaje już tylko w moich rękach. Na ile będę w stanie stworzyć wokół dziecka taką aurę, by czuło się w pełni bezpiecznie w mojej obecności. Ważne jest również odpowiednie nastawienie rodziców/rodzica. Dlatego dużym plusem jest sytuacja, kiedy relacja opiekun-rodzic potrafi wejść na „wyższy level”, poza przekonania i stereotypy. Dziecko doskonale wyczuwa, czy potrafimy darzyć się wzajemnie szacunkiem i sympatią. Opieka nad dziećmi to jest naprawdę specyficzna praca. Co do dzieci rocznych i starszych, to reakcje są bardzo różne, często skrajne, a przy tym na swój sposób powtarzalne. Pracuję na co dzień z przeróżnymi dziećmi. Od takich, które mają jeden dzień, po nastolatków, z chłopcami i dziewczynkami, nieraz również zdarzają się dzieci z różnymi problemami zdrowotnymi.

KO: Opowiedz!

DM: Zdarzyło mi się kiedyś, że niespełna trzylatka, wcześniej uprzedzona i przygotowana na moje przyjście przez rodziców, ledwo otworzyłem drzwi, momentalnie złapała mnie za rękę. Pełna pozytywnych emocji „porwała” mnie do swojego pokoju (śmiech), nie dając mi zamienić nawet słowa z rodzicami. Mocno się irytowała, gdy chcieliśmy ze sobą porozmawiać, a sytuacja była o tyle patowa, że widzieliśmy się pierwszy raz, więc wypadało czegoś się jednak o sobie dowiedzieć, czy przekazać sobie najważniejsze kwestie, nie? Uwierzcie mi, dziewczynce ciężko było zrozumieć, dlaczego mam w jej mniemaniu „ tracić czas” na rozmowy z jej rodzicami. Przecież ja miałem przyjść do niej, a nie do nich (śmiech). Czasami dzieje się odwrotnie. Pamiętam ośmioletniego chłopca, który, jak wszedłem do domu, schował się na balkonie i, zawstydzony, spędził tam chyba z pół godziny (śmiech). Po dwóch wizytach na balkonie i próbach przekonania go, że nie jestem taki straszny, a bywam, jak trzeba, nawet niepoważny (śmiech), zaproponowałem, żeby przyszedł jak już będzie gotowy. Powiedziałem, że pójdziemy na dobry początek na dwór, zagrać w piłkę nożną, czy w cokolwiek, co lubi. Jak się później okazało, nasze wyjście na dwór okazało się zbawienne. Pomogło mu się przede mną otworzyć, jak wracaliśmy do domu byliśmy już „ziomeczkami” (śmiech).

KO: Czy jest coś takiego w pracy opiekuna, co sprawia Ci trudność?

DM: Zarobki (śmiech). Zaśmiałem się, ale to taki bardziej śmiech przez łzy, ponieważ nie oszukujmy się, pieniądze są ważne, a praca opiekuna dziecięcego jest taką samą pracą jak ta, przykładowo, informatyka, blacharza czy dentysty. Tymczasem jest jeszcze bagatelizowana i umniejszana, zastanawiam się dlaczego? Przecież patrząc na „wagę” odpowiedzialności – co człowiek posiada cenniejszego, aniżeli własne dziecko? Warto sobie samemu poważnie odpowiedzieć na to pytanie. Na drugim miejscu jest zatrudnienie, co pośrednio wiąże się z zarobkami. A dokładniej jego brak. Nianie z reguły są zmuszone pracować na „czarno”. Rzadko ktoś oferuje dobrą umowę. A gdyby cokolwiek się przydarzyło? Tfu, tfu, oby nie! Ale gdyby jednak…? Oficjalnie niania mogłaby przecież powiedzieć, że ona w ogóle nie wie o co chodzi i właściwie nie zna tych Państwa a tym bardziej ich dziecka… Alternatywą pozostają agencje opiekunek. Jeśli jednak niania chciałaby, aby opieka nad dziećmi była jej jedynym lub głównym zajęciem, wtedy sprawa rozbija się o ilość pracy. Czy będzie jej wystarczająco dużo, by móc się utrzymać. Trzy lata temu poczułem się zmuszony założyć działalność gospodarczą. Chciałem być spokojnym o wszystkie składki, legalność opieki, tak bym nie musiał przy każdym nowym zleceniu drżeć o to, jak załatwić tę sprawę formalnie.

KO: Własna działalność gospodarcza generuje duże koszty, zwłaszcza przy niepewnych zleceniach. Opowiedzmy może o nich, bo niektórzy czytelnicy mogą nie mieć doświadczeń z tą formą zatrudnienia i wyobrażać sobie, że zatrzymujesz dla siebie całe wynagrodzenie.

DM: Tak, własna firma jakkolwiek mała by nie była, to są koszty. Składki zdrowotne, ubezpieczenie społeczne i chorobowe, podatek od wynagrodzenia [dopisek Karli: lekką ręką 15-20% tego, co płaci rodzic] i księgowość. Żeby nie było, są również plusy. Klienci otrzymują „gotowy produkt” mnie, moją usługę, moje doświadczenie. Zawsze mogą znaleźć moją firmę w internecie, sprawdzić wiarygodność. Widzą, kto będzie się opiekował ich córką/synem. Usługa jest wyceniona, dostają na nią paragon bądź fakturę i je opłacają, przy czym mogą to zrobić przelewem lub kartą.

KO: Tak, to na pewno duża wygoda i komfort. Chciałabym na zakończenie zadać Ci „duże” pytanie: jak myślisz, czy jest coś, co jako społeczeństwo możemy zrobić, żeby wspierać mężczyzn w wybieraniu zawodów związanych z pracą z małymi dziećmi?

DM: Szczerze mówiąc nigdy się nad tym nie zastanawiałem, to ciekawe pytanie… Powiedziałbym: kobitki, kochajcie nas z całych sił, tak po prostu, na co dzień, choćby nie wiem jak było ciężko. Szanujmy się i wspierajmy… Mówię serio, bo o roli taty, partnera, męża miałem okazję rozmawiać z wieloma mężczyznami w różnym wieku i bardzo często te rozmowy miały wspólny mianownik. Panowie podkreślali, że są niedowartościowani, że czują, że relacje damsko-męskie pogarszają się, są zaniedbywane, gdy pojawia się dziecko. To z kolei bardzo niekorzystnie wpływa na ich samoocenę i chęć angażowania się bardziej w cokolwiek związanego z dziećmi. Może się wydawać, że nie odpowiadam na pytanie, bo mówię o mężczyźnie w roli ojca, ale to ma znaczenie ogólne, wpływa na to, jak widzi się role mężczyzn również poza rodziną Poglądy na rolę ojca kształtują to, co mężczyźni i kobiety myślą ogólnie o mężczyznach zajmujących się dziećmi, w domu i w pracy. Sam zauważam, jak wielu mężczyzn zmieniło swój punkt widzenia odkąd jestem „nianią”. Stwierdzają, po tym, jak mnie poznają i porozmawiają ze mną, że gadają z normalnym gościem, a nie z jakimś nie do końca normalnym dziwakiem ze swoich wyobrażeń (śmiech). Często słyszę od nich: „Szok! Fajnie, oryginalnie sobie wymyśliłeś to, co robisz!” W takiej chwili myślę sobie, że to jest właśnie kwintesencja tego co robię i jak to może wpłynąć na postrzeganie roli mężczyzn w społeczeństwie.

KO: A z czym Ty chciałbyś zakończyć naszą rozmowę?

DM: Kobiety zachodzą w ciążę, rodzą, karmią piersią, co jest naturalnym i przepięknym procesem. Ale mężczyźni mogą być idealnym ich uzupełnieniem, ogromnym wsparciem, a czasami wręcz grać pierwsze skrzypce w tematach związanych z opieką i wychowaniem.

Oczywiście mężczyzna musi to czuć, podobnie jak kobieta, nic na siłę. Codzienna praca z dziećmi wymaga dużo cierpliwości i opanowania, ale zyskać na tym mogą tak naprawdę wszyscy. Korzysta dziecko, któremu zapewniamy zróżnicowanie doświadczenia, wzorce ról, a przez to być może trochę inne spojrzenie na świat, zabawy, czy nawet zwykłe przytulenie – że tu płeć nie jest taka ważna, że liczą się zaangażowanie i chęci. Korzystają nasze relacje damsko-męskie, gdzie mężczyźni i kobiety, dzięki podobnym doświadczeniom z dziećmi, są w stanie bardziej zrozumieć troski, zmartwienia, problemy czy czasami po prostu zmęczenie fizyczne i psychiczne. No i w końcu, nie zapominajmy o zyskach społecznych: zyskujemy lepsze relacje międzyludzkie. A pod względem zawodowym otwarcie zarówno kobietom jak i mężczyznom nowej furtki do działania.

KO: Dziękuję Ci bardzo!

Damian Maciejewski od lat pracuje jako opiekun dzieci w różnym wieku. Prywatnie jest tatą trójki. O swoim życiu i pracy opowiada na YouTube i na Instagramie.

Jesteś na urlopie macierzyńskim? Zastanawiasz się, co dalej? Zamów książkę Karli Orban:

Jak przygotować się na trudne emocje po porodzie?

Jak przygotować się na trudne emocje po porodzie?

 

Na to, jak będziesz się czuła po porodzie składa się wiele czynników, m.in. przebieg ciąży i porodu, temperament, jakość relacji z innymi, potrzeby i przekonania oraz Twoja kondycja fizyczna i psychiczna. Nie da się przewidzieć, co tak naprawdę będzie się z Tobą działo. Jedno jest pewne: będziesz się czuła inaczej, ponieważ znajdziesz się w zupełnie nowej sytuacji. Zła wiadomość jest taka, że nie da się tego uniknąć, ani tego wyłączyć. Dobra, że możesz zadbać o kilka rzeczy przed porodem! Możesz przygotować się na te zmiany, by skuteczniej radzić sobie z trudnymi emocjami, zmęczeniem i huśtawką hormonalną.

Co możesz zatem zrobić? Oto Twoja emocjonalna wyprawka w pięciu krokach.

Po pierwsze: TY

Możesz przeczytać tony podręczników na temat tego, jak sobie radzić z trudnymi emocjami, jak zadbać o siebie, jak organizować czas i szukać wsparcia. Jednak wiedza wyniesiona z kursów i książek nie zda się na nic, jeśli jej nie wykorzystasz w działaniu i nie dostosujesz do siebie i swojej rodziny.

Spójrz na to, czego się nauczyłaś i szczerze sobie odpowiedz, co z tego możesz wziąć dla siebie, co zmodyfikować, by u Ciebie zadziałało. Uczciwie odrzuć to, co się na pewno nie przyda. 

Zapytaj siebie: czego chcę ja? czego potrzebuję? w co wierzę? JA, nie moi rodzice, nie mój partner_ka, nie inne kobiety, z którymi się spotykam. Poszukaj w sobie odpowiedzi na pytania: co lubię? co mnie złości? co mi służy, co szkodzi? z czego nie chcę rezygnować? co mogę odpuścić? Zanotuj te wszystkie rzeczy. 

 

Po drugie: TWOJE PRZEKONANIA

To, w jaki sposób myślisz o sobie w nowej roli, bardzo rzutuje na to, jak będziesz się czuła po porodzie, gdy jako mama noworodka wrócisz do domu i zaczniesz układać sobie życie i organizować się w rodzinie. Jak będą wyglądały Twoje relacje z partnerem_ką, z otoczeniem, ze sobą samą, z dzieckiem – na to wszystko wpływ mają przekonania, które leżą u podstaw Twojej wizji macierzyństwa. Często są to przekonania przechodzące z pokolenia na pokolenie, krążące w społeczeństwie od lat, wzmacniane przez media, kulturę, wychowanie. Nie muszę dodawać, że wiele z nich to szkodliwe stereotypy, które będą Cię ograniczać.

Gdy słyszysz słowo „matka”, co widzisz? Czego oczekujesz od tej nowej sytuacji, jaką masz wizję podziału ról w opiece nad dzieckiem. Jak wygląda dzień matki? Czy jest tam miejsce dla Ciebie zmęczonej, proszącej o pomoc, odpoczywającej? Co Cię niepokoi, gdy myślisz o sobie w roli mamy? Co zastanawia? Na co się cieszysz?

Jeszcze zanim dziecko przyjdzie na świat, warto przyjrzeć się tym przekonaniom, wyłapać te niewspierające.  

Przyjrzyj się tym stwierdzeniom:

– Matka to główny opiekun dziecka, najlepiej sobie z nim radzi, bo przecież ma ten instynkt macierzyński i naturalne predyspozycje, żeby zajmować się dzieckiem.

– Matka nie może się skarżyć, nie może być samolubna. W pierwszej kolejności zawsze ma zadbać o dziecko, to jej odpowiedzialność. Tyle kobiet przed nią rodziło i dawało radę, więc i ona sobie poradzi.

– Matka może odpocząć, ale dopiero, jak zrobi wszystko, co ma do zrobienia: obiad, pranie, sprzątanie. To normalne, że jest zmęczona, wszystkie matki są zmęczone, tak musi być, ale to nie jest powód do zaniedbywania siebie i obowiązków domowych.

– Wszystko się da ogarnąć, to kwestia organizacji.

– Po ciąży muszę wrócić do formy, nie mogę się zapuścić. 

Nie są to przekonania, które pomogą Ci w nowej roli. Jeśli podobne myśli pojawiają się w Twojej głowie, zastanów się, czy to są Twoje myśli? Kto powiedział, że ma być właśnie tak, a nie inaczej? Czy to naprawdę jest to, w co wierzysz? Co się stanie, jeśli będziesz postępować inaczej?

 

Po trzecie: REGENERACJA

Krążącym w naszym społeczeństwie przekonaniem jest to, że bez pracy nie ma kołaczy. A ja mam dla Ciebie inne: bez regeneracji nie ma pracy! Jeśli nie zadbasz o swój wypoczynek, o czas na regenerację, nie będziesz miała chęci i sił, by zajmować się dzieckiem.

I znowu, zastanów się: kto zadecydował, że masz robić wszystko sama, wstawać w nocy z uśmiechem, z entuzjazmem spacerować po parku, z pieśnią na ustach bujać dziecko trzecią godzinę na rękach, słuchając cierpliwie jego płaczu? Tak ma być, bo tak było zawsze? Babcia, mama i ciotki dały radę, nie narzekały, więc i ty zaciśniesz zęby i pokażesz wszystkim, że dajesz radę? Pal licho Twoje przeżycia i indywidualny próg cierpienia, Twoje zmęczenie, Twoja wrażliwość na bodźce…

Otóż nie! Nie. Po stokroć nie! To nie jest wspierająca strategia. Proś o wsparcie, szukaj pomocy, ulgi, oddechu. Masz prawo chcieć czuć się dobrze i nie godzić się na cierpienie w samotności. Okres ciąży to dobry moment, żeby zastanowić się nad rozwiązaniami, które tę regenerację Ci zapewnią. 

Czy to będzie partner_ka, który pójdzie z dzieckiem na spacer, czy przyjaciółka, która wpadnie na chwilę, żebyś mogła wyjść i przewietrzyć głowę, podczas, gdy ona pokręci się z dzieckiem? A może osoba, która wysprząta mieszkanie raz na jakiś czas? Może zamrozisz kilka obiadów jeszcze przed porodem, żeby ratować się nimi w najtrudniejszych chwilach po przyjściu dziecka na świat? 

Przemyśl, co możesz odpuścić, żeby dać sobie czas na regenerację – czy to będzie właśnie gotowanie lub sprzątanie? Czy chcesz na razie wykreślić z harmonogramu wizyty osób, które chcą poznać nowego członka rodziny? A może właśnie te wizyty są czymś, czego bardzo potrzebujesz, bo brakuje Ci kontaktów z ludźmi? Znajdź swoje sposoby na ładowanie baterii.

Za tydzień opowiem Ci o dwóch pozostałych strategiach na oswojenie trudnych emocji po porodzie: budowaniu sieci wsparcia i przyjaźni ze sobą samą. Do napisania! 

 

Artykuł powstał na podstawie rozmowy Magdaleny Komsty z Joanną Frejus, ekspertką IV edycji Parentflixa

Mgr Joanna Frejus jest psychololożką i psychoterapetką w trakcie szkolenia poznawczo-behawioralnego. Tworzy profil o zdrowiu psychicznym w macierzyństwie @omatkodepresja, nagrywa podcast Radio Czułość, prowadzi Fundację Czułość. Wspiera kobiety w powrocie do równowagi, w budowaniu poczucia bezpieczeństwa i odporności psychicznej. Pomaga w nauce uważności, akceptacji i czułości, szczególnie tej dla siebie.