Pediatra nie jest ekspertem od wychowania!

Pediatra nie jest ekspertem od wychowania!

Zacznę od oświadczenia: nie mam nic do lekarzy. Wręcz przeciwnie, darzę ten zawód niezwykłym szacunkiem, mam jego przedstawicieli w rodzinie i wśród znajomych. Mam wspaniałe koleżanki lekarki w trakcie specjalizacji z pediatrii, które dysponują nie tylko aktualną wiedzą medyczną, ale także dokształcają się w zakresie psychologii rozwojowej.

Ale mam też przed sobą Program Specjalizacji w Pediatrii i po jego lekturze utwierdziłam się w  przekonaniu – pediatra nie jest ekspertem od wychowania. Ba, udzielanie porad tego typu w ogóle nie leży w zakresie jego obowiązków! I dobrze, bo zakres wiedzy medycznej i praktycznych umiejętności, jakie musi posiąść w ciągu kilku lat, przyprawia o zawrót głowy. Po zakończeniu kształcenia specjalistycznego, lekarz ma „dać wsparcie rodzinie w trudnych sytuacjach wychowawczych” oraz „rozpoznać zaburzenia rozwoju o etiologii psychologicznej” i w razie potrzeby skierować dziecko do psychologa [1]. Tyle w teorii.

Może zastanawiasz się, dlaczego akurat wzięłam się za lekarzy? Swego czasu jedna z koleżanek podesłała mi informację o programie telewizyjnym, w którym porad wychowawczych udziela pediatra. Bohaterami pierwszego odcinka byli niewyspani rodzice dziewięciomiesięcznego chłopca. Z racji swojego zainteresowania meandrami dziecięcego snu, nie mogłam tego przepuścić.

Sytuacja wygląda następująco: niemowlę w wieku 9 miesięcy budzi się w nocy co 2-3 godziny. Usypia karmione piersią i kołysane na rękach. Rodzice są wykończeni.

Powiem wprost: niemowlęta śpią beznadziejnie, taka ich natura. Fragmentacja snu nie jest dla nich szkodliwa, wręcz przeciwnie: zabezpiecza je przed śmiercią łóżeczkową [2]. Pobudki co 2 lub 3 godziny, zwłaszcza w okresie ząbkowania i dużego rozwoju ruchowego (nauka raczkowania i kolejne 3 miesiące!), są normalne. Nie ma w tym żadnej patologii; co nie oznacza, że nie można zmienić tej sytuacji i tak zorganizować środowisko, żeby rodzice spali lepiej.

Ale od początku: jakich porad udzielił rodzicom pediatra? Uwaga: wszystkie cytaty są spisane przeze mnie słowo po słowie z programu.

Zalecenie nr 1: Odstawienie nocnych karmień piersią

Argumenty? „Dziecko dziewięciomiesięczne może nie jeść w nocy” i  karmiąc w nocy „dostarczamy organizmowi paliwa (…) Pani go nakręca zamiast uspokoić (…) trawi, dostaje zastrzyk cukru i ma bodziec do zabawy”.

Tu dotykamy nie tylko braku wiedzy o dziecięcym śnie, ale także ogromnej dezinformacji matki w zakresie laktacji.

Nocne karmienie piersią NIE POBUDZA dziecka. Jest wręcz przeciwnie! Od wieczora do wczesnych godzin porannych, zgodnie z rytmem okołodobowym, organizm matki produkuje m.in. hormon snu, czyli melatoninę. Tak, tę samą, którą dorośli kupują na problemy z zasypianiem. Substancja ta, wraz z tryptofanem (który w organizmie dziecka również zamienia się w… a jakże, melatoninę) przenika do mleka kobiecego – nocny pokarm jest więc bogaty w naturalne środki nasenne [3]!

Nie można jednoznacznie określić, kiedy dziecko „nie musi” jeść w nocy – to sprawa mocno indywidualna.  Są maluchy, które będą zwyczajnie głodne nocą jeszcze w drugim roku życia i nie ma w tym nic dziwnego! Jeśli ktokolwiek mówi Ci, że niemowlę, które waży 5 kg/skończyło pół roku/dziewięć miesięcy/ rok itd. nie bywa głodne nocą, poproś o dowody. Zapewniam, że ich nie uświadczysz, oprócz zdawkowego „tak się uważa”. A Ty nie budzisz się czasem ze ssaniem w żołądku?

Poza tym karmienie piersią to nie tylko jedzenie czy picie! To środek nasenny i przeciwbólowy; ssanie pozwala regulować emocje, zaspokaja potrzebę bezpieczeństwa, kontaktu fizycznego i wiele innych. Rezygnacja z karmienia piersią wcale nie musi oznaczać rzadszych pobudek, bo jeśli nie chodziło o głód, to potrzeby, które dotychczas zaspokajała mama i jej pierś, będzie trzeba zaspokajać w inny sposób. Nie oznacza to, że nie można odstawiać dziecka od piersi w nocy, ale po pierwsze: należy się zastanowić, czy koniecznie przed ukończeniem przez dziecko roku, a po drugie: czy to najlepsza strategia rozwiązania problemu pt. nie wysypiamy się.

Zastępowanie nocnych karmień miałoby według doktora następować stopniowo, najpierw poprzez podawanie butelki z własnym pokarmem – czy niewyspana matka chce dodawać sobie pracy związanej ze ściąganiem pokarmu, podgrzewaniem go, myciem i wyparzaniem butelek oraz laktatora? Poza tym bohaterka programu mówiła, że dziecko nie akceptuje karmienia butelką…

baby-428395_1920

Zalecenie nr 2: Nauka samodzielnego zasypiania

Argumenty? „Małe dzieci powinny zasypiać same – odkładamy do łóżeczka, zamykamy drzwi i dziecko zasypia”, „bujanie do zasypiania to katastrofa”, trzeba „nauczyć dziecko samodzielności”.

 Zalecenie nr 3: Oduczenie brania dziecko na ręce, gdy zapłacze (w nocy i za dnia)

Argumenty? „Człowiek nie jest stworzony do tego, żeby być na rękach” (!!!), „ma odzyskać samodzielność”, „uzależnienie od was jest za duże”, bo „nie umie sobie inaczej poradzić ze stresem niż na rękach”, samodzielne „dzieci lepiej wchodzą w grupę żłobkową, przedszkolną, są bardziej śmiałe i odważne”,  to „hartowanie się na stres”, „nagrodą dla niego ma być wzięcie na ręce, kiedy jest spokojny”.

Bzdura za bzdurą bzdurę pogania.

Po pierwsze: jesteśmy stworzeni do bycia noszonym na rękach i do wspólnego spania.

Ludzkie (a i małpie) niemowlęta i małe dzieci od zarania dziejów były noszone na rękach czy w chustach przez członków swojego plemienia (wózki nie istniały, a trzeba było przemieszczać się za pożywieniem). Spały wraz z matką, przy piersi – żeby było im ciepło i żeby nie zdążyły się dobrze rozbudzić i płakać, bo to mogłoby zwrócić uwagę drapieżników. Pozostawienie małego dziecka samego na ziemi (=w łóżeczku) było dla niego śmiertelnym zagrożeniem. Współczesne dzieci nie wiedzą, że nie grozi im atak tygrysa, bo ewolucja nie następuje tak szybko. Niemowlęta są jaskiniowcami. Dlatego wiele z nich głośno płacze, gdy próbuje się je odłożyć do samodzielnego snu. Można o tym więcej poczytać w ciekawym wywiadzie z dr Evelin Kirkilionis TUTAJ lub w polecanej przeze mnie książce (nomen omen pediatry) Carlosa Gonzalesa „Przytul mnie mocno”. I milionie innych źródeł. Z czasem potrzeba eksploracji otoczenia połączona z rosnącą sprawnością motoryczna sprawia, że dziecko coraz mniej czasu chce spędzać na rękach – ale nadal potrzebuje bezpiecznej bazy w ramionach rodziców i nie trzeba go tego pozbawiać w imię „nauki samodzielności”.

Po drugie: mitem jest to, że niemowlęta śpiące samotnie wyrastają na zaradne i samodzielne. Według badań dzieci śpiące w jednym łóżku z rodzicami są tak samo albo nawet bardziej samodzielne jako przedszkolaki, niż ich rówieśnicy, którzy spędzali noc we własnych łóżeczkach (więcej tutaj).

Po trzecie: niemowlaka nie trzeba hartować na stres. Nie trzeba go poddawać specjalnym treningom ani liczyć do dziesięciu zanim się zareaguje na jego wołanie. Życie małego dziecka jest i tak wystarczająco stresujące samo w sobie (doświadcza różnych potrzeb i stanów, nie umiejąc efektywnie porozumiewać się z otoczeniem, które – lepiej lub gorzej – odgaduje jego aktualne wymagania i stara się jakoś wyjść im naprzeciw). Im szybciej reagujemy na potrzeby dziecka, komunikowane płaczem (bo póki co wierszem ich nam nie wyartykułuje), tym szybciej nauczy się ono, ze można poczekać, że rodzic jest dla mnie zazwyczaj dostępny, że reaguje na mnie i wspiera mnie w trudnościach.

I po czwarte: wzięcie niemowlęcia na ręce, gdy ono o to prosi, płacząc, nie jest dla niego nagrodą i nie wzmacnia płaczu. Jest wręcz przeciwnie: dzieci dużo noszone, płaczą rzadziej. Branie na ręce jest odpowiedzią na potrzebę dotyku, poczucia bezpieczeństwa, ulgą w bólu brzucha itd. Wyobraź sobie, że budzisz się w środku nocy spocona, ze łzami w oczach z koszmarnego snu i chcesz się przytulić do ukochanego, a on Cię odtrąca mówiąc: „przytulę Cię dopiero jak będziesz spokojna, Ty nieznośna histeryczko. Teraz jest noc, a w nocy się śpi, a nie płacze”. Słodko, nie?

Niemowlęta poddane treningowi samodzielnego usypiania w łóżeczku po kilku-kilkunastu nocach przestają płakać. Nie dlatego, że branie na ręce, kołysanie czy przystawienie do piersi było nagrodą wzmacniającą negatywne zachowanie, jakim są pobudki. Dzieci nie przestały się budzić – każdy z nas, także dorośli, budzi się między fazami lub cyklami snu. One przestały komunikować, że się obudziły. Przestały wołać rodziców. Niemowlęta budzą się, ale nie proszą rodziców o pomoc w zaśnięciu, próbując sobie samodzielnie poradzić z sytuacją przerastającą ich możliwości.

Skąd wiemy, że ta sytuacja je przerasta, że wywołuje u nich stres? Może po prostu błyskawicznie nauczyły same się uspokajać? Nic z tych rzeczy. Jednoznacznie wskazują na to badania poziomu kortyzolu – hormonu stresu – w ich ślinie.  W jednym z badań po trzech dniach treningu snu niemowlęta przestały płakać przed snem i w trakcie pobudek, ale nadal odczuwały stres. Poziom kortyzolu w trzecim dniu badania, gdy niemowlęta przestawały płakać i wyglądało na to, że są spokojne, był tak samo wysoki, jak pierwszego dnia treningu, gdy płakały [4].

Zdaję sobie sprawę z tego, ze program był montowany i z pewnością część wskazówek doktora nie ukazała się w odcinku. Nie wiem, czy wspominał rodzicom o roli rytuałów, organizacji sypialni (zapach, dźwięki, temperatura itd.), kąpieli, diecie matki i dziecka oraz innych ważnych czynnikach, które mogłyby pomóc temu chłopcu lepiej spać. Niemniej jednak uważam, że większość porad, które jako widzowie zobaczyliśmy w programie, była – w świetle aktualnej wiedzy o rozwoju psychicznym dziecka i laktacji – co najmniej nietrafiona.

Wszystkim rodzicom, którzy borykają się z problemami ze snem u swojego malucha, zalecam konsultację u pediatry. To ważne, by lekarz wyeliminował ewentualne medyczne przyczyny kłopotów ze snem, takie jak: obturacyjny bezdech senny, choroba refluksowa przełyku, alergie i nietolerancje pokarmowe, zakażenie układu moczowego, wzmożone napięcie mięśniowe, problemy neurologiczne itd. Ale – co widać na powyższym przykładzie – pediatra nie jest ekspertem od rozwoju psychicznego dziecka ani od wychowania, a udzielane przez niego porady w tym zakresie mogą być nie tylko nieskuteczne, ale wręcz szkodliwe dla całej rodziny.

Oddajmy więc cesarzowi, co cesarskie, a psychologom, co psychologiczne.

 

Szukasz wsparcia i wiedzy, które zapewnią Ci spokojny start w macierzyństwo? Zamów "Czwarty trymestr"!

Porozmawiajmy o… BLW – część druga wywiadu z psychodietetykiem Zuzanną Wędołowską

Porozmawiajmy o… BLW – część druga wywiadu z psychodietetykiem Zuzanną Wędołowską

                                              

Pierwszą część wywiadu znajdziesz TUTAJ.

Ponownie przepytałam Zuzannę Wędołowską – dietetyka i psychologa, autorkę świetnego bloga o świadomym jedzeniu Szpinak Robi Bleee.  Zuzia w drugiej części wywiadu na temat metody Bobas Lubi Wybór zmierzyła się z powszechnymi mitami dotyczącymi BLW – poruszyłyśmy więc kwestie: niedoborów cennych składników, zakrztuszenia i zadławienia oraz związku karmienia z szeroko pojętym dobrym wychowaniem. Na koniec kilka słów zachęty dla tych z Was, którzy rozpoczęli już rozszerzanie diety swojego malucha metodą tradycyjną i zastanawiają się nad zmianą obranego kursu. Zapraszam!

Magdalena Komsta: Czy dziecko, które je, co chce, nie będzie mieć niedoborów witamin, żelaza czy wapnia?

Zuzanna Wędołowska: Musimy chyba trochę rozwiać ten mit, że dziecko karmione metodą BLW je tylko to, co chce. Dziecko ma wybór. Rodzic nie ma prawa zmuszać, zachęcać, marudzić nad głową, przemycać itp. Ale to nie oznacza, że to dziecko przejmuje władzę nad posiłkami. Złota zasada żywienia mówi, że to rodzic decyduje, co poda dziecku do jedzenia, a ono decyduje co, ile i czy w ogóle zje. Zatem to my, rodzice, jesteśmy odpowiedzialni, by posiłki były dobrze zbilansowane. Oznacza to na przykład, że podajemy w każdym posiłku warzywa lub owoce, wybieramy produkty różnorodne, naturalne, nieprzetworzone, przez cały dzień proponujemy wodę do picia i unikamy niezdrowych przekąsek. W przypadku BLW oznacza to także, że w każdym posiłku podajemy dziecku produkt, który jest źródłem żelaza. W ten sposób umożliwiamy dziecku dobry wybór i nawet jeśli maluch „obrazi się” na pomidory, paprykę czy brokuła, dostarczy sobie wszystkich cennych składników. Ale jeśli rodzic zacznie dostosowywać menu do upodobań malucha, mogą pojawić się schody. Dieta złożona z samej bułki („moje dziecko zje tylko to”) z pewnością może doprowadzić do niedoborów. Chociaż nie stanie się to w tydzień czy miesiąc.

Musimy też pamiętać, że do ukończenia przez dziecko roku to mleko matki lub mieszanka mlekozastępcza jest podstawą, taką zabezpieczającą nas bazą. Daje nam pewność, że nawet jeśli dziecko nie je prawie nic ze stałych pokarmów, otrzyma prawdopodobnie wszystko, czego potrzebuje. Ważna jest jednak również obserwacja naszego szkraba – jeżeli coś nas niepokoi, dziecko jest słabsze, dużo choruje, mało się śmieje, być może warto wykonać podstawowe badania krwi, sprawdzić poziom żelaza i upewnić się, że wszystko jest ok. Są dzieci, które mają większe problemy z akceptacją stałych pokarmów, np. przez nadwrażliwość sensoryczną. Jednak niedobory mogą pojawić się tak samo u dzieci karmionych metodą tradycyjną, jak i BLW.

MK: Numerem jeden wśród wątpliwości dotyczących BLW jest ryzyko zakrztuszenia. Mamy mówią wprost, że podawanie dużych kawałków jedzenia je stresuje. Czy jest się czego bać?

ZW: Wiedza jest najlepszą obroną przed lękiem. Jest coś naturalnego w tym, że rodzic obawia się tak małemu dziecku podać coś do samodzielnego jedzenia. Przecież jeszcze tydzień wcześniej maluch jadł wyłącznie mleko, a my musieliśmy uważać, by nie połknęło zabawki czy piachu z piaskownicy. Sześciomiesięczne dziecko nie wie jeszcze, że to, co przed nim kładziemy, jest jedzeniem, że można to pogryźć, pomemłać i połknąć. Tym bardziej nie wie, że można się tym najeść. Musimy dać mu na to czas.

Całkowicie normalne na początku jest wkładanie do buzi i wypluwanie jedzenia, rozgniatanie go na tacce, zrzucanie na podłogę, przetrzymywanie jedzenia w buzi, ssanie i wypluwanie itp. Normalne jest również to, że dziecko może się zakrztusić – ale zwróćmy uwagę na różnicę między zakrztuszeniem a zadławieniem! Powiem nawet, że to dobrze, jeśli dziecku zdarza się krztusić, bo w ten sposób dowiaduje się jak radzić sobie z jedzeniem. Im szybciej dziecko nauczy się prawidłowo odkrztuszać pokarm, tym mniejsze ryzyko zadławienia. Dodatkowo małe dzieci mają pewne ułatwienie. Odruch wymiotny uruchamia się u nich dość łatwo. Wystarczy, że jedzenie znajdzie się na tylnej części języka i dziecko już otwiera buzię, wysuwa język i zaczyna kaszleć. To taki system wczesnego ostrzegania, który chroni dziecko… właśnie przed zadławieniem.

Zatem stosując metodę BLW, w rzeczywistości możemy zmniejszyć ryzyko zadławienia się. Należy tylko przestrzegać trzech zasad bezpieczeństwa: po pierwsze dziecko siedzi w pozycji wyprostowanej, po drugie samodzielnie wkłada jedzenie do buzi, a do trzecie podajemy pokarmy w odpowiedniej formie i unikamy tych zwiększających ryzyko zadławienia.

MK: Trochę mówiłyśmy o tym w pierwszej części, przy okazji jabłka.

ZW: Tak. Ale, pamiętajmy, że zadławienie może się zdarzyć zarówno u dzieci karmionych łyżeczką, jak i stosujących BLW, dlatego najlepiej na wszelki wypadek przeszkolić się z pierwszej pomocy. Wtedy rodzic czuje się bezpieczniej.

blw zasady

Szpinakożerca i tort urodzinowy

MK: Kolejna wątpliwość: czy zblendowane pokarmy nie są bardziej łatwostrawne?

ZW: Byłoby kłamstwem, gdybym powiedziała, że nie są. Błonnik jest w nich rozdrobniony, są delikatne i z pewnością łatwiej jest je strawić. Ale to nie oznacza, że układ pokarmowy dziecka nie jest gotowy na strawienie jedzenia w kawałku. Tu ponownie odsyłam do intuicji i bacznej obserwacji dziecka. Z doświadczenia wiem, że są dzieci bardziej i mniej wrażliwe. Jedne połkną niemal całe surowe jabłko i nic im nie jest, inne skręcają się po zmiksowanej marchewce. Jedno jest pewne – układ pokarmowy dziecka uczy się jeść razem z nim. Jeśli nie umożliwimy mu tej stopniowej nauki, to zajmie mu to znacznie więcej czasu. Jeśli przeładujemy go „wiedzą”, podając od razu 15 rodzajów warzyw, pełnoziarnisty chleb, owsiankę i śmietanowy sos, to będzie bolało. Produkty podawane na początku BLW też muszą być dostosowane do możliwości małych żołądeczków. Ugotowane na miękko, początkowo bez przypraw, sosów, jedynie z odrobiną tłuszczu (masło, oliwa). Z takimi produktami niemowlę sobie poradzi! Ale niech nie przerazi Was widok niemal całej marchewki w pieluszce – to normalne na początku i wcale nie oznacza, że dziecko się umęczyło i nic z tej marchewki nie przyswoiło.

MK: Przejdźmy do savoir vivre i szeroko pojętego dobrego wychowania. Przeciwnicy BLW zarzucają metodzie, że dzieci nie uczą się w ten sposób szacunku do jedzenia, bo pozwala im się nim bawić i rzucać.

ZW: Szczerze mówiąc, nie wyobrażam sobie, jak szacunku do jedzenia uczy się dziecko karmione łyżeczką? Czy przechodzi wprost od bycia karmionym do samodzielnego jedzenia sztućcami i to z klasą, której nie powstydziłaby się Królowa Elżbieta? Każde dziecko przechodzi etap bawienia się jedzeniem i uważam, że lepiej zrobić to na samym początku, niż później walczyć z kilkulatkiem. Ponadto bawienie się jedzeniem jest dobre i pomaga dzieciom przełamać lęk przed nowymi pokarmami. Dzieci poznają poprzez zabawę, uczą się, czym różni się kawałek ugotowanego brokuła od mięsa. Dowiadują się, że jedzenie ma różne kształty, kolory, smaki, zapachy i tekstury. To bardzo ważne dla ich przyszłych pozytywnych nawyków żywieniowych. Oczywiście jednak, tak jak zmieniają się zabawy dziecka np. książką, tak z czasem dzieci modyfikują swój sposób zabawy z jedzeniem. Kiedy nasycą się już miażdżeniem, rzucaniem na podłogę i rozlewaniem, mogą przejść na wyższy etap (np. gotowanie). Stopniowo też powinniśmy wprowadzać pewne zasady towarzyszące jedzeniu (np. nie rzucamy jedzenia na podłogę, nie wyrzucamy jedzenia z talerza). Starsze dzieci są już w stanie pojąć podobne lub nieco prostsze zasady. Często zrzucanie i wypluwanie jedzenia pojawia się wtedy jedynie w trudnych momentach (gdy dziecko jest zmęczone, zdenerwowane, już się najadło, nudzi mu się w krzesełku lub po prostu w ogóle nie było głodne). Wtedy zadaniem rodzica jest prawidłowe odczytanie sygnałów, które wysyła dziecko i zareagowanie. Moim zdaniem, z punktu widzenia dobrych nawyków żywieniowych, to bardzo ważne, by nauczyć dziecko dobrych manier przy stole. Musimy jednak zacząć je wprowadzać dopiero wtedy, gdy dziecko będzie w stanie je zrozumieć.

MK: W kwestii dobrych manier najsilniej działa po prostu nasz przykład, nie trzeba do tego specjalnych wykładów czy sztuczek. Metoda rozszerzania nie ma, moim zdaniem, na to wpływu. Dzieci najlepiej uczą się przez naśladowanie dorosłych, więc warto przyjrzeć się temu, jak my sami spożywamy posiłki. W biegu, przed telewizorem, w aucie, trzymając kanapkę w ręku itd.

A co możemy zrobić, jeśli faktycznie nie stać nas na marnowanie jedzenia?

ZW: Wcale nie jestem przekonana, że przy BLW marnujemy więcej jedzenia. Tak naprawdę najwięcej jedzenia marnujemy, gdy błędnie oszacujemy, ile nasze dziecko ma zjeść. Rodzice często szykują wielkie porcje obiadu czy kolacji i dziwią się, że dziecko zjadło tylko pół kromki chleba. Po pierwsze więc, jeśli chcemy ograniczyć marnowanie jedzenia, musimy przede wszystkim zaufać dziecku i podawać mu porcje dostosowane do jego potrzeb. Jeśli zje wszystko, wykaże chęć dalszego jedzenia, zawsze możemy mu dołożyć. BLW to akurat ułatwia, bo skoro podajemy dziecku mniej więcej to samo, co sobie, nie trzeba precyzyjnie wymierzać porcji.

Rzeczywiście jednak przy stosowaniu BLW więcej jedzenia może spaść na ziemię. Wiele osób bardzo to razi, bo przecież jedzenia nie powinno się marnować. Warto jednak się zastanowić nad dwiema kwestiami. Po pierwsze, czy gdybyśmy to całe jedzenie zmiksowali na papkę i podali dziecku, to ono rzeczywiście wszystko by zjadło? Przecież to by oznaczało, że dzieci karmione łyżeczką jedzą zbyt dużo lub te żywione metodą BLW jedzą zbyt mało. A obie grupy dzieci rozwijają się tak samo dobrze.

Po drugie, BLW zmniejsza szanse na to, że nasze dziecko zostanie w przyszłości niejadkiem. Maluch od małego poznaje różne smaki i ma pozytywne skojarzenia z posiłkami. Dzięki temu w przyszłości będzie chętniej akceptował nowości i zjadał to, co reszta rodziny. Zatem może okazać się, że dzieci karmione BLW owszem, marnują więcej jedzenia w pierwszym roku życia, ale z kolei mniej w następnych latach.

MK:  A poza tym pod krzesełkiem do karmienia możemy położyć czystą folię i po prostu podnosić kawałki, które upadły. Kiedy w BLW przychodzi czas na naukę posługiwania się sztućcami?

ZW: To jest kwestia bardzo indywidualna. Niektóre dzieci jeszcze przed ukończeniem roczku zaczynają zajadać potrawy łyżeczką, innym zajmuje to nawet kolejny rok. To jak z chodzeniem i siadaniem – nie jesteśmy w stanie tego jakoś specjalnie przyspieszyć. Jak zwykle musimy jedynie stworzyć naszemu dziecku dobre warunki do rozwoju. Podawajmy dziecku do posiłku sztućce, sami nimi jedzmy w jego obecności, zauważajmy jego postępy i nie komentujmy jedzenia rękoma. Zmartwionym rodzicom zawsze powtarzam, że przecież nie będzie tak jadło do osiemnastki…

blw zasady

Sztućce są przereklamowane!

MK: Powiedzmy sobie wprost: wielu rodziców czy dziadków ma problem z oddaniem dziecku kontroli nad karmieniem. Wydaje im się, że byłoby lepiej, gdyby wiedzieli, ile łyżeczek dziś zjadło. I że w ogóle jadłoby więcej, gdyby było karmione przez dorosłego…

ZW: I tu dotykamy tak naprawdę źródła większości problemów związanych z prawidłowym rozumieniem BLW. Bo jeżeli rodzic chce koniecznie mieć taką pewność, że jego dziecko się najada, że je tyle, ile potrzebuje (albo raczej ile napisano w tabelce), jeśli mama lub tata chce trzymać w rękach ster, to niech nie stosuje BLW. Bo podanie jedzenia w kawałkach nic nie zmieni w jego podejściu. Nie chcę krytykować tych rodziców, bo to naprawdę bywa trudne zaufać swojemu dziecku. Być może to jeszcze dla nich nie ten czas, może z czasem zrozumieją, że maluch doskonale wie, ile jedzenia potrzebuje i że potrafi nakarmić się sam. Myślę, że BLW przysporzy im więcej zmartwień i nerwów, niż korzyści otrzyma dziecko. A karmienie łyżeczką to przecież tak samo normalna metoda karmienia. Musimy tylko pamiętać, że tak jak kiedyś nasz maluch pójdzie do szkoły i wyprowadzi się z domu, tak samo musi zacząć uczyć się samodzielnie jeść, gryźć, połykać. Bo akurat zaznajomienie się z różnymi konsystencjami pokarmu jest bardzo ważne m.in. dla rozwoju mowy.

MK: Czy są jeszcze jakieś inne przypadki, w których odradzałabyś stosowanie metody BLW?

ZW: Największym przeciwwskazaniem są różnego rodzaju zaburzenia rozwojowe, które utrudniają osiągnięcie przez dziecko gotowości do rozszerzania diety. Jeżeli dziecko nie jest w stanie samodzielnie stabilnie siedzieć, ma trudności z gryzieniem, żuciem, połykaniem, to niestety z samodzielnym jedzeniem musimy jeszcze poczekać. Przeciwwskazaniem mogą być również problemy z trawieniem i nieprawidłowość w funkcjonowaniu układu pokarmowego. Ponadto jeżeli u dziecka stwierdzono anemię, to większe szanse na dostarczenie mu cennego żelaza, będziemy mieli stosując tradycyjną metodę karmienia.

MK: Albo połączenie tych dwóch metod. Załóżmy, że po tej rozmowie ktoś z czytelników uzna, że jednak chciałby spróbować, ale dotychczas jego dziecko było karmione tradycyjną metodą. Jak przejść z papek na BLW? I czy to w ogóle ma sens?

ZW: Oczywiście! Autorki przewodnika po BLW („Bobas lubi wybór” Gill Rapley i Tracey Murkett) wyraźnie mówią, że jest to metoda, którą możesz stosować w każdym wieku. Jeżeli chcesz, by Twoje dziecko naprawdę pokochało pory posiłków, chcesz zobaczyć uśmiech na jego umorusanej buźce, oddać mu możliwość wyboru, na co ma ochotę i kiedy, poczuć przeogromną dumę, jaka ogarnia rodzica rocznego dziecka, które zjada samodzielnie kurczaka, marchewki, brokuły i zeskrobuje całe jabłko, to zacznij stosować BLW. Ta metoda ma swoje wady, ale daje ogromnie dużo radości, spokoju, pewności oraz umiejętności. Uczy nie tylko samodzielnego wkładania jedzenia do buzi przez dziecko, ale uczy też rodziców – tego, że zaufanie dziecku procentuje.

Jak zacząć? Najlepiej najprościej, jak się da. Oprócz zwykłego jak dotąd posiłku, podaj upieczone lub ugotowane na miękko warzywa. A jeszcze lepiej – po prostu przełóż je dziecku ze swojego talerza i jedz razem z nim. Jeśli obawiasz się, że początkowo dziecko się nie naje (może tak być, jeśli jest już przyzwyczajone do sporych posiłków podawanych łyżeczką), nakarm go również tradycyjnym daniem. Stopniowo zwiększaj repertuar stałych potraw (kanapki, owoce, mięso, pulpeciki, placuszki, naleśniki, babeczki) i rezygnuj z dokarmiania łyżeczką. Dzieci bardzo wyraźnie pokazują, czy są jeszcze głodne. Po pewnym czasie maluch naje się samodzielnie i nie będzie już potrzebował Twojej pomocy. Pamiętaj jednak, że początki bywają trudne. Przejście na 100% BLW może zająć starszemu dziecku trochę czasu. Musi podobnie jak niemowlak przejść etap poznawania jedzenia, zabawy. Czasem dopiero po kilku tygodniach prób maluch „zakochuje się” w jedzeniu w formie kawałków i wtedy możemy zacząć kulinarne szaleństwo.

MK: Dziękuję Ci bardzo za ten wywiad!

 

Porozmawiajmy o… BLW. Wywiad z psychodietetyczką Zuzanną Wędołowską

Porozmawiajmy o… BLW. Wywiad z psychodietetyczką Zuzanną Wędołowską

Metoda rozszerzania diety zwana Bobas Lubi Wybór (ang. Baby Led Weaning) znajduje w Polsce coraz więcej zwolenników. Mimo że wydano na jej temat już co najmniej dwie książki i napisano mnóstwo artykułów, nadal niektóre z jej założeń budzą wątpliwości młodych rodziców. Zebrałam więc pytania od moich czytelniczek i postanowiłam zwrócić się z nimi do osoby, która BLW zna zarówno z teorii, jak i z praktyki. Byłam dociekliwa, więc rozmowę ze względu na jej długość, podzieliłyśmy na dwie części. Najpierw zajmiemy się sprawami technicznymi związanymi z BLW, natomiast w drugiej części (która pojawi się za tydzień) pomówimy trochę o konsekwencjach metody.

blw zasadyMoją rozmówczynią jest Zuzanna Wędołowska – dietetyk, psycholog, żona, a od niedawna mama głodnego miłości, zabawy i jedzenia Szpinakożercy. Pracuje jako psychodietetyk i uczy, jak pokochać jedzenie zdrową i rozsądną miłością. Fascynuje ją żywienie dzieci, zwłaszcza metodą Bobas Lubi Wybór. By uporządkować swoje myśli i podzielić się nimi z innymi rodzicami, założyła bloga Szpinak robi bleee, na którym porusza tematy dotyczące żywienia dzieci, psychodietetyki i gotowania.

 

Magdalena Komsta: Od kiedy rozszerzamy dietę metodą Bobas Lubi Wybór?

Zuzanna Wędołowska: BLW możemy stosować od początku rozszerzania diety, czyli po ukończeniu przez dziecko 6 miesięcy i pojawieniu się wszystkich objawów gotowości na nowe posiłki. Zalicza się do nich: umiejętność siedzenia (samodzielnie lub z niewielkim podparciem), zanik odruchu wypychania językiem pokarmów z jamy ustnej, zainteresowanie jedzeniem, umiejętność chwytania przedmiotów i wkładania ich do buzi oraz gotowość do nauki żucia.

MK: A czym jest gotowość do nauki żucia?

ZW: To jest chyba najtrudniejszy do zaobserwowania element gotowości na rozszerzanie diety. Bo tak naprawdę dopóki nie podamy dziecku jedzenia, nie jesteśmy pewni, czy ono tę gotowość już posiada. Co więcej, skoro jest to gotowość do nauki, a nie umiejętność, to musimy pamiętać, że dziecko żucia, połykania, rozdrabniania będzie uczyło się w trakcie kolejnych posiłków. By dziecko było gotowe do przeżuwania pokarmów, muszą pojawić się pewne zdolności motoryczne w obszarze jego jamy ustnej. Chodzi o umiejętność przesuwania pokarmu za pomocą języka w kierunku gardła (może pojawić się ok. 4-6 miesiąca) oraz miażdżenia pokarmu dziąsłami lub ząbkami, jeśli maluch je posiada. To drugie osiągnięcie rozwojowe pojawia się zazwyczaj w okolicach 6. miesiąca życia. Możemy obserwować malucha jak radzi sobie z zabawkami, co próbuje z nimi robić, jak mlaszcze czy imituje ustami żucie. To mogą być pierwsze sygnały. Ale w rzeczywistości, najlepiej po prostu poczekać do ukończenia 6. miesiąca, podać dobrze przygotowany pokarm i uważnie obserwować malucha. Jeśli po kilku próbach widzimy, że dziecko zupełnie nie radzi sobie z jedzeniem, wypluwa je, krztusi się, nie „memła” buzią, nie próbuje rozgryźć, to sygnał dla nas, że może jeszcze nie jest gotowe. Najlepiej wtedy poczekać 1-2 tygodnie i spróbować ponownie. Jeżeli trudności utrzymują się przez kilka kolejnych miesięcy, a maluch chętnie je papki, to warto skonsultować się z neurologopedą.

MK: O tak, cieszę się, że o tym wspominasz. Wielu rodziców kojarzy logopedów z leczeniem seplenienia czy korekcją nieprawidłowo wymawianych głosek. Tymczasem neurologopedzi pracują już z niemowlętami i w wielu przypadkach mogą pomóc znaleźć przyczynę trudności w ssaniu piersi lub przyjmowaniu stałych pokarmów, zalecić odpowiednie ćwiczenia, masaże, pomoce logopedyczne itd.  

Zuziu, zostańmy jeszcze chwile przy tych objawach gotowości – wyjaśnij, proszę, różnicę między siadaniem a siedzeniem.

ZW: Siadanie oznacza, że dziecko samodzielnie potrafi usiąść np. z pozycji na brzuchu. Nie jestem fizjoterapeutką, ale konsultowałam ten temat z kilkoma specjalistami i są oni raczej zgodni, że do rozpoczęcia rozszerzania diety, również metodą BLW, nie jest konieczna umiejętność samodzielnego siadania. Dziecko musi natomiast potrafić utrzymać stabilną pozycją siedzącą.

MK: A jeśli dziecko samo jeszcze nie siada, to czy możemy posadzić je na czas posiłku? Tyle mówi się teraz o nieprzyspieszaniu rozwoju dziecka, niesadzaniu go obłożonego poduchami…

ZW: Zdaję sobie sprawę, że kłóci się to z ogólnymi zaleceniami, by dziecka, które samodzielnie nie siada, nie sadzać na siłę. Jednak na początku rozszerzania diety posiłki to raptem kilkanaście minut dziennie. Fizjoterapeuci, z którymi rozmawiałam, zezwalają na te niewielkie odstępstwa. Jednak tutaj można pozostawić decyzję rodzicom – mogą poczekać np. 2-3 tygodnie, aż dziecko usiądzie samodzielnie i wtedy z czystym sumieniem rozpocząć podawanie mu stałych posiłków. Pamiętajmy jednak, że nie należy zwlekać zbyt długo z rozszerzaniem diety, ze względu na możliwość pojawienia się niedoborów żelaza, a także dlatego, że dziecko do ukończenia roku powinno poznać jak najwięcej różnorodnych smaków, by później chętniej próbować nowości.

blw zasady

Szpinakożerca Lubi Wybór

MK: Od jakich produktów rozpocząć? Czy istnieje jakaś przejrzysta tabelka, która podpowiadałaby w jakiej kolejności i formie podawać pierwsze posiłki?

ZW: Tabelek jest wiele, w każdym kraju inne, a nawet każdy lekarz może posiadać własne… To sugeruje tylko, że tabelki są bezużyteczne i oderwane od rzeczywistości. W Japonii nikt się nie zdziwi, gdy jako jeden z pierwszych pokarmów podamy dziecku fermentowane ziarna soi czy rybę, w Meksyku może to być fasola, a w Australii wątróbka. Nie ma wiarygodnych badań, które jednoznaczne wskazywałyby od czego należy rozpocząć rozszerzanie diety.  Najlepiej korzystać z ogólnych wskazówek zdrowego i bezpiecznego żywienia dzieci. Podawajmy zatem początkowo produkty rodzime, sezonowe, ze sprawdzonego źródła i jak najmniej przetworzone. Latem i jesienią mamy dostęp do całego bogactwa świeżych warzyw i owoców. Nie musimy koniecznie rozpoczynać od marchewki i banana. Może to być cukinia, dynia, buraczek, jabłko, gruszka, morelka. Zaczynajmy od pojedynczych smaków, potem możemy do woli je łączyć i tworzyć nowe potrawy!

MK: A co z zasadą: najpierw warzywa, żeby dziecko zaakceptowało smaki inne niż słodki?

ZW: To jest zasada wywodząca się bardziej z tradycji niż nauki. Nie ma żadnych badań, które by ją potwierdziły. Jest nawet równorzędna teoria (częściej stosowana za Oceanem), która mówi, by najpierw podać owoce, bo mleko mamy jest bardzo słodkie i dzięki temu maluch chętniej zaakceptuje nowy, podobnie słodki pokarm. Ja pozostawiam wolność wyboru rodzicom. Na pewno nie zaszkodzi, jeśli przez pierwsze 1-2 tygodnie będziemy pokazywać dziecku smaki różnych warzyw, a potem stopniowo dodawać owoce. Ale możemy też robić to na zmianę – raz owoc, raz warzywo. Albo wspólnie! Świetne połączenia smakowe to burak z malinami, marchewka z jabłkiem czy pietruszka z gruszką.

MK: Mówisz o świeżych warzywach i owocach – czy możemy dziecku podawać mrożonki, jeśli rozpoczynamy rozszerzanie diety zimą? Wydaje mi się, że mrożone różyczki brokuła czy kalafiora są wygodne do przygotowania. Ale czy zdrowe?

ZW: Mrożonki to czasami lepszy wybór niż pozornie świeże warzywa czy owoce. Wiadomo, że niektóre dostępne zimą w sklepach warzywa są albo długo przechowywane, albo sprowadzane z zagranicy. To wiąże się z ogromnymi stratami witamin i składników mineralnych, które po prostu giną w trakcie przechowywania lub transportu. Ponadto produkty te zawierają często sporo chemicznych środków, dzięki którym dłużej zachowują świeżość, a są to substancje, których na pewno powinniśmy unikać w diecie maluszka. Tymczasem mrożonki to warzywa i owoce bardzo zbliżone pod względem wartości odżywczych do świeżych produktów. Przetwarzane są zazwyczaj w sezonie, gdy składniki są najtańsze, a sam proces mrożenia jest jedną z najłagodniejszych form przetwarzania. Sama stanęłam przed wyzwaniem rozszerzania diety syna w środku zimy i posiłkowałam się również mrożonkami.

W popularnych dyskontach można dostać też coraz szerszą ofertę warzyw i owoców ekologicznych, które są najlepszym wyborem na sam początek przygody z nowymi pokarmami. Dodam tylko, że w pierwszych miesiącach rozszerzania diety maluch je naprawdę mało, więc nie stracimy majątku na warzywach ekologicznych, jeśli tylko mamy do nich dostęp.

14394028_1763821040522492_305123986_o

MK: Czy położenie przed dzieckiem kawałków brokuła to już BLW?

ZW: Hmm… to jest dość podchwytliwe pytanie, bo odpowiedź na nie może brzmieć i „tak”, i „nie”. Z jednej strony tak, bo technicznie BLW nie wymaga od nas dużo więcej. Nie musimy koniecznie robić placuszków, pierożków, kluseczek i innych modnych dań BLW (które ja osobiście uwielbiam, ale przecież nie każdy musi). Wystarczy, że podamy dziecku ugotowane (potem pieczone, duszone czy grillowane) kawałki warzyw, owoców, mięsa, kaszy itp. A dziecko sobie coś z tego wybierze.

Z drugiej jednak strony zauważyłam, że powszechnie mylimy prawdziwą filozofię BLW ze zwykłym dawaniem dziecku kawałków do samodzielnego jedzenia. Kawałki warzyw, chleba, naleśników czy owoców podawało się dzieciom zawsze, tylko nie zawsze w 7. miesiącu życia. BLW to jednak coś znacznie więcej niż kawałki. To nawet więcej niż samodzielne jedzenie! Nie bez powodu BLW ma w nazwie słowo „wybór”. Metoda ta zakłada, że nasze dziecko jest zdolne do dobrego wyboru. W praktyce oznacza to, że wie, czego potrzebuje. Wie, kiedy jest głodne, kiedy najedzone, kiedy ma ochotę (równoznaczną na wczesnym etapie karmienia z potrzebą) na mięso, a kiedy na warzywa. Zatem, jeżeli karmimy nasze dziecko stosując BLW, nie powinniśmy martwić się, gdy jednego dnia nie zje ono prawie nic albo nie tknie żadnych warzyw. To nie oznacza, że mamy przestać je podawać, ale nie możemy też zachęcać i naciskać. Zdarzają się dzieci, które przez tydzień mogłyby jeść tylko i wyłącznie maliny. I nic tym dzieciom nie jest! Lubią inne owoce, jedzą chętnie warzywa, normalnie się odżywiają i rozwijają. Przez tydzień wybierały maliny i tyle. To jest prawdziwe “Bobas Lubi Wybór” – zaufanie kompetencjom dziecka w ocenie, ile jedzenia potrzebuje oraz czego w danej chwili mu brakuje. My musimy tylko dostarczyć różnorodnego, pożywnego jedzenia w odpowiedniej dla dziecka formie.

MK: Myślę, że kluczowym składnikiem BLW i tym, co budzi najwięcej wątpliwości rodziców jest właśnie kwestia zaufania dziecku, że to ono jest najlepszym ekspertem odnośnie własnej fizjologii, zapotrzebowania na składniki odżywcze, odczytywania wskazówek dotyczących głodu i sytości.

Wrócę do początków stosowania metody. Często pierwszymi pokarmami, od których rozpoczyna się tradycyjne rozszerzanie diety, są: marchew, jabłko i banan. Tymczasem w BLW przestrzega się początkujących przed tą trójcą – co jest z nią nie tak?

ZW: Są pewne produkty, których  – stosując metodę BLW – powinnyśmy unikać, a dokładniej unikać podawania ich w pewnej formie. Na przykład właśnie jabłko – choć wydaje się być idealną przekąską. Tymczasem kawałki jabłka są jedną z najczęstszych przyczyn zakrztuszeń i zadławień jedzeniem u niemowląt! Zbyt łatwo się łamią i za duży kawałek może utknąć w tchawicy. Jabłko zatem podajemy albo surowe w całości (i dziecko skrobie je ząbkami), albo ugotowane, upieczone lub starte na tarce.

Podobnie sprawa ma się z uwielbianą przez dzieci i rodziców marchewką. Ugotowana w odpowiedni sposób jest w bezpieczna. Jednak surowa niesie spore ryzyko zakrztuszenia.

Na koniec banan. Wydaje się być przyjazny i prosty do “memłania”. I to prawda. Jednak tylko wtedy, gdy dziecko go do tej buzi wkłada samodzielnie, najlepiej korzystając z kawałków pokrojonych przez rodzica. Nie podawajmy na początku rozszerzania diety banana w całości wprost do buzi dziecka. Dziecko może odgryźć zbyt duży kawałek, który wpadnie do gardła i utrudni oddychanie.

blw zasady

Szpinakożerca z jabłkiem – całym!

MK: Jak podawać mięso? Jest przecież wiele sześciomiesięcznych dzieci, które nie mają jeszcze żadnych zębów…

ZW: Jest nawet wiele rocznych dzieci, które nie mają zębów, ale świetnie sobie radzą z mięsem. Mięso to ważny składnik dziecięcej diety, dostarcza cennego żelaza, którego często niemowlakom po 6. miesiącu brakuje, a poza tym jest gęste odżywczo, czyli zajmuje mało miejsca w żołądku, przy dużej wartości odżywczej. Mięso można przyrządzić na wiele sposobów – z mielonego możemy zrobić pulpeciki z różnymi sosami i dodatkami lub nafaszerować nim warzywa czy makaron. Świetnie sprawdza się również mięso duszone z warzywami. Początkowo najlepiej jest podawać większe kawałki mięsa, które dziecko będzie ssało i żuło. Polecam spróbować podać dziecku pałkę z kurczaka z kością, oczywiście pozbawioną skóry i chrząstek. Maluchy fantastycznie sobie z nią radzą. Ważne, by kawałki mięsa były miękkie i dość wilgotne. Naprawdę zęby są jedynie ułatwieniem dla dziecka, ale nie są konieczne do tego, by jeść samodzielne, nawet twardsze i trudniejsze pokarmy.

MK: Co z zupami czy innymi płynnymi daniami? W jaki sposób je podać?

ZW: Jeżeli zupa jest gęsta możemy podać ją dziecku razem z innymi produktami do maczania. Świetnie nadadzą się do tego kawałki chleba, wafle ryżowe, chrupki kukurydziane lub gryczane, a także kawałki warzyw, makaron (polecam muszelki) i pokrojony w paski żółty ser. Maluch macza kawałki w zupie i w ten sposób przygotowuje się do używania w późniejszym czasie łyżki. Rzadkie zupy można z powodzeniem podać dziecku w kubeczku – zwykłym, takim do nauki samodzielnego picia, czy bidonie ze słomką. Nawet nie obejrzymy się, gdy nasze maluchy zaczną same zajadać zupę łyżką. Samodzielne spożywanie niezwykle rozwija i każde dziecko wypracowuje własny system jedzenia. Niektóre do perfekcji opanowują zajadanie sosów, zup i owsianek po prostu palcami…

MK: To tak, jak obecnie moja córka. Macza palce i oblizuje je… A wracając do zupek: czy karmienie łyżeczką jest w BLW zabronione?

ZW: Pewnie fanatycy BLW powiedzą, że absolutnie tak, ale ja się nie zgodzę. W karmieniu naszych dzieci ogromnie ważne jest nasze dobre samopoczucie. Jeżeli rodzic będzie czuć się lepiej, gdy np. poranną kaszkę poda dziecku łyżeczką albo pomoże mu zjeść nią zupkę, bo uniknie rozlania wszystkiego dookoła krzesełka, to dlaczego nie? Ważne jest jednak, by umożliwić dziecku wybór nawet wówczas, gdy jest karmione łyżeczką. Możemy to zrobić poprzez naszą dużą uważność – opowiadanie maluchowi, co właśnie będzie jadł, pozwolenie na zamoczenie ręki w zupie czy sosie, zwrócenie uwagi na sygnały mówiące o tym, czy chce jeszcze jeść, czy już nie. Jestem jednak przeciwna stosowaniu łyżeczki z takim założeniem, że wtedy dziecko nie zauważy i zje więcej.

MK: Czyli łyżeczka owszem, ale przy zwróceniu uwagi na sygnały płynące od dziecka. W czym, Twoim zdaniem, najlepiej podawać napoje?

ZW: Tutaj są różne szkoły. Na pewno warto powiedzieć, w czym nie należy podawać. Nie powinno się podawać picia z butelek ze smoczkiem (szczególnie, jeśli dziecko ma już zęby) oraz tzw. niekapków. Możemy korzystać ze specjalnych kubeczków do nauki samodzielnego picia, bidonów ze słomką lub zwykłego kubka. Jeżeli dziecko nie akceptuje żadnej z tych form, najlepszym rozwiązanie jest dopajanie łyżeczką. Warto pamiętać, że na początku rozszerzania diety, gdy dziecko pije nadal dużo mleka, ilość dodatkowych płynów jest naprawdę niewielka. Jeżeli nie pojawiają się częste zaparcia, to maluch prawdopodobnie pije wystarczająco dużo.

MK: A podczas wyjść z domu?

ZW: Osobiście najbardziej polecam bidony ze słomką. Dobry bidon jest szczelny, dziecko może z niego w miarę bezpiecznie korzystać. Dobrze sprawdzają się też butelki z wodą dla dzieci ze specjalnym ustnikiem. Do kupienia w sklepie spożywczym…

MK: … i w popularnej sieci dyskontów na literkę „B” 😉

Ciąg dalszy nastąpił TUTAJ!

 

Festiwal Rodzicielstwa Bliskości Łódź 2016 – wrażenia

Festiwal Rodzicielstwa Bliskości Łódź 2016 – wrażenia

Ostatnią sobotę spędziłam w doborowym towarzystwie – pojechałam do Łodzi na Festiwal Rodzicielstwa Bliskości. O samej idei Festiwalu możesz przeczytać TUTAJ. Program był bogaty, wejściówki na niektóre wydarzenia rozeszły się w pierwszych minutach po rozpoczęciu zapisów, ale udało mi się upolować bilety na trzy spotkania. Postanowiłam podzielić się w tym wpisie wrażeniami z tego dnia, choć post będzie raczej nudny – o Festiwalu mogę się wypowiadać tylko w superlatywach. W skrócie: kto nie był, ten trąba. A w nieskrócie? (więcej…)

Czy musisz kłaść dziecko spać o 19?

Czy musisz kłaść dziecko spać o 19?

Gdybym tylko dostawała złotówkę za każdą ćwierćprawdę, półprawdę i kompletne kłamstwo dotyczące dziecięcego snu, z jakim spotykam się w Internecie, byłabym naprawdę zamożną kobietą. Jakiś czas temu, w ciągu kilku dni z trzech różnych źródeł doszły do mnie mrożące krew w żyłach informacje, jakoby kładzenie dziecka spać później niż o 19 ma drastyczne konsekwencje: grozi mu przemęczenie oraz problemy z regeneracją i wzrastaniem. Wszystko to z uwagi na wydzielający się wyłącznie grubo przed północą hormon wzrostu. Postanowiłam się więc zmierzyć się z tymi rewelacjami.

Jak i kiedy wytwarzany jest hormon wzrostu?

Hormon wzrostu jest wydzielany przez przysadkę mózgową w sposób pulsacyjny, czyli raz na jakiś czas mózg dostarcza do organizmu dużą jego ilość. Wydzielanie hormonu jest związane głównie ze stanem snu, zwłaszcza z fazą snu głębokiego (wolnofalowego, 3. etapu fazy NREM). Największy jego wyrzut następuje w pierwszym cyklu snu, około godziny od zaśnięcia. W tym znaczeniu faktycznie najwięcej produkuje się go we wczesnych godzinach nocnych. Kolejne, mniejsze dostawy, powtarzają się w następnych cyklach snu.

Uwaga: związek wydzielania hormonu wzrostu z fazą snu nie dotyczy małych dzieci! U niemowląt wytwarzanie hormonu wzrostu jest nawet wyższe w czasie fazy snu aktywnego (czyli tego, w którym dziecko budzi się, gdy mrugniesz powieką) niż cichego (głębokiego). Co najmniej do 3 miesiąca życia hormon wzrostu jest wydzielany w sposób niemal ciągły, przez całą dobę, bez względu na to, czy dziecko akurat śpi, je, płacze czy macha z radością odnóżami.

Im starsze dziecko, tym bardziej jego wzorzec snu (i  rytm wydzielania hormonu wzrostu) upodabnia się do dorosłego. Dopiero u trzylatka proporcje czasu trwania faz REM i NREM oraz długość całego cyklu są takie, jak u osoby pełnoletniej. Co więcej, przez cały okres dzieciństwa i wieku nastoletniego hormon wzrostu jest także uwalniany w dużej ilości za dnia, w czasie czuwania.

Wydzielanie hormonu wzrostu jest zależne od samego snu, a w bardzo niewielkim stopniu od czasu, w którym ten sen nadejdzie. W żadnym przeczytanym przeze mnie artykule naukowym ani książce z dziedziny fizjologii, chronobiologii, medycyny snu czy psychologii nie znalazłam informacji, że istnieje jakaś konkretna godzina, w której produkcja hormonu jest większa.

Faktycznie, opóźnienie momentu zaśnięcia u dorosłych obniża ilość wytworzonego podczas nocy hormonu wzrostu. Ale, ale, po pierwsze: osoby badane kładły się spać o 2.00 – wątpię, że Twoje dziecko też tak późno zasypia. Po drugie: ludzie, którzy byli poddani ostrej deprywacji snu (przez tydzień pozwolono im spać tylko 4 godziny na dobę, między 1 a 5 rano), mieli dodatkowe wyrzuty hormonu wzrostu w ciągu dnia. Ogólny poziom hormonu we krwi na przestrzeni 24 godzin pozostał taki sam jak wtedy, gdy przesypiali całą noc. Wygląda więc na to, że organizm rekompensuje sobie stan bezsenności poprzez nadrobienie hormonalnych zaległości w ciągu dnia. Nie znalazłam nigdzie podobnych badań odnoszących się do dzieci – pomysł, aby pozbawiać małoletnich snu prawdopodobnie nie przeszedłby przez żadną komisję etyczną – ale z dużym prawdopodobieństwem możemy sądzić, że taki mechanizm funkcjonuje także u nich. Taka mądra jest ta nasza natura!

cute_baby_sleeping

Problem z późnym kładzeniem dziecka do łóżka nie polega więc na jakichś drastycznych konsekwencjach czyhających na malucha po przekroczeniu określonej godziny. Chodzi raczej o to, że dzieci, które uczęszczają do żłobka czy przedszkola, czasem są budzone wczesnym rankiem. Jeśli więc myślimy o trzylatku, który chodzi spać o 22.30,  wstaje o 6 i ma w przedszkolu tylko godzinną drzemkę (albo w ogóle nie chce leżakować), to jego całkowity dobowy czas snu może być zbyt krótki.

Co ciekawe, nie dowiedziono, aby krótszy sen wiązał się z niskim wzrostem; nawet Amerykańska Akademia Medycyny Snu wśród zdrowotnych konsekwencji niedoboru snu nie wymienia problemów ze wzrastaniem.

O której powinno chodzić spać Twoje dziecko?

Odpowiedź na to pytanie jest typowa dla psychologa: to zależy. Zależy od Twojego konkretnego dziecka, jego osobowości, chronotypu, stanu zdrowia, aktywności fizycznej, przebiegu danego dnia itd.

Nie wierz proszę w te wyssane z palca czasy snu i czuwania typu: „dwulatek powinien zasypiać 5 godzin po obudzeniu się z drzemki”. Nie potwierdzono w żadnych badaniach istnienia optymalnych czasów aktywności dla danego wieku. Przecież to absurd! A co, jeśli dziecko w tym wieku już w ogóle nie potrzebuje drzemek? (uwierz mi, wiele jest takich, zwłaszcza jeśli nie chodzą do placówek) Czy 5 godzin biegania po dworze z psem męczy tak samo jak 5 godzin spędzonych na kolorowaniu księżniczek i graniu na bębenku? Co z różnicami temperamentalnymi czy chronobiologicznymi dzieci?

Paradoksalnie, okazuje się, że zbyt wczesne kładzenie dzieci do snu bywa przyczyną ich problemów z zaśnięciem. Tak, niejeden przedszkolak opiera się zaśnięciu, skacze po pościeli i prosi o siódmą już szklankę wody nie dlatego, że jest „przemęczony” (jak twierdzą trenerzy snu), a dlatego, że jest kładziony do łóżka zbyt wcześnie, zanim jego mózg w ogóle poczuje się senny. Co piąty badany trzylatek jest układany do snu zanim w ogóle rozpocznie się u niego produkcja hormonu snu. Jak byś się czuła, gdybyś codziennie przez 30-90 minut przewracała się w boku na bok, kompletnie nie mając ochoty na sen i nie mogąc wyjść z łóżka, bo ktoś sobie tak wymyślił?

Wydzielanie melatoniny, czyli hormonu odpowiedzialnego za sen, rozpoczyna się około godziny do dwóch godzin przed zaśnięciem. Jeśli więc oczekujemy, że dwulatek zaśnie o 19, to już mniej więcej o 17.30 powinniśmy wrócić z nim do domu i powoli zacząć go wyciszać, przygotowując do snu. To kompletnie nierealna wizja dla wielu dzieci (u przeciętnego malucha w wieku 2,5 do 3 lat produkcja hormonu snu rozpoczyna się o 19:29; im starsze dziecko, tym później).

Zmuszanie dwu- czy czterolatków do kładzenia się o 19 jest szczególnie absurdalne w porze letniej. Szyszynka rozpoczyna produkcję melatoniny kierując się naturalną wskazówką – zmniejszającym się natężeniem światła słonecznego. Przez kilka miesięcy w naszej szerokości geograficznej o 17 czy 18 jest jeszcze jasno i wiele zarówno dziecięcych, jak i dorosłych mózgów nie jest o tej porze biologicznie gotowych na sen  (jeśli Twoje dziecko przez cały rok od zawsze bez problemów zasypia o 19, to widocznie ten typ tak ma i już!)

Podsumowując

Ustalając godzinę zasypiania warto wziąć pod uwagę indywidualne potrzeby rodziny i dziecka, czas pobudki, jego tryb życia, temperament, porę roku i wiele innych czynników. W kwestii snu, jedzenia i innych spraw dotyczących opieki nad dzieckiem radzę z duuużą ostrożnością podchodzić do gotowych recept i sztywnych harmonogramów. Zwłaszcza, jeśli są okraszone więcej niż szczyptą pogróżek.

[showhide type=”links” more_text=”Kliknij tu, żeby rozwinąć bibliografię” less_text=”Ukryj bibliografię”]
Brandenberger G., Weibel L., The 24-h growth hormone rhythm in men: sleep and circadian influences questioned. J. Sleep Res, 2004, 13; 251–255.

Cacciari, E. et al., Growth hormone release during sleep in growth-retarded children with normal response to pharmacological tests. Archives of Disease in Childhood, 1978, 53, 487-490.

Finkelstein J. W. et al., Behavioral State, Sleep Stage and Growth Hormone Levels in Human Infants. The Journal of Clinical Endocrinology & Metabolism, 1971, 32(3); 368-371.

Greenhill L. L., Shopsin B. (red.), The Psychobiology of Childhood. 1984 Springer.

Gulliford M. C. et al., Sleep habits and height at ages 5 to 11. Archives of Disease in Childhood, 1990, 65; 119-122.

Kryger M. H., Roth T., Dement W. C., Principles and Practice of Sleep Medicine. 2011, Elsevier.

Kulus M., Krauze A., Bartosiewicz W., Obturacyjny bezdech senny u dzieci. Pneumonologia i Alergologia Polska, 2007, 75, 1; 23–27.

LeBourgeois M. K. et al., Circadian Phase and Its Relationship to Nighttime Sleep in Toddlers. Biol Rhythms, 2013, 28, 5; 322-331.

Miller J. D. et al., Daytime pulsatile growth hormone secretion during childhood and adolescence. J Clin Endocrinol Metab., 1982, 55 (5); 989-994.

Paruthi S. et al., Recommended amount of sleep for pediatric populations: a consensus statement of the American Academy of Sleep Medicine. J Clin Sleep Med, 2016, 12 (6); 785-786.

Shaywitz B. A. et al., Growth hormone in newborn infants during sleep-wake periods. Pediatrics, 1971, 48, 1.

Stores G., A Clinical Guide to Sleep Disorders in Children and Adolescents. 2001, Cambridge University Press.

Surya, S. et al., Complex Rhythmicity of Growth Hormone Secretion in Humans Pituitary (2006) 9: 121.

Takahashi Y. et al., Growth Hornone secretion during sleep. The Journal of Clinical Investigation, 1968, 47; 2079-2090.

Vigneri R., D’Agata R., Growth hormone release during the first year of life in relation to sleep-wake periods. The Journal of Clinical Endocrinology & Metabolism, 1971, 33, 3; 561-563.

[/showhide]

 

Jeśli chciałabyś przesunąć porę wstawania oraz zasypiania Twojego dziecka o około 1–2 godziny, to zapraszam Cię na stronę kursu "Moje dziecko późno chodzi spać!". Skrócisz czas usypiania i odzyskasz swoje wieczory!